Każdy z nas czasami ma ochotę uciec. Odpocząć. Od pracy, studiów, obowiązków, problemów, chorób. Od polityki, Internetu, ludzi.
Niezależnie przed czym czy przed kim uciekacie, Madera jest idealnym tłem do złapania głębokiego oddechu. To spokojne miejsce, które stwarza idealne warunki do aktywnego wypoczynku. A wiadomo, że jak się człowiek zmęczy fizycznie, to brakuje sił na zamartwianie się głupotami :).
Po (bezproblemowym i komfortowym) lądowaniu na Maderze, pojechaliśmy prosto do hotelu i nim się rozpakowaliśmy, wzięliśmy się za pracę. Dziś trochę tego żałuję, ale wtedy nie mieliśmy wyboru. Choć – umówmy się – praca na tarasie z widokiem na Ocean Atlantycki z jego delikatnym szumem i promieniami słońca grzejącymi policzki, to całkiem przyjemne zajęcie.
Po nadrobieniu zaległości (wczesnym wieczorem) udaliśmy się na zwiedzanie hotelu. Byczyliśmy się w spa, a później zatrzymaliśmy się w Barze Lisboa, gdzie uczciliśmy siódme miejsce w konkursie Blog Roku – raz jeszcze ogromnie dziękuję!
Musicie wiedzieć, że nie jesteśmy szalonymi turystami. Wolimy zobaczyć mniej i w pełni nacieszyć się obecnością w danym miejscu, niż pędzić od punktu A do B, robić szybkie foto i biec do punktu C. I a do końca alfabetu. Zdajemy sobie sprawę, że można było zobaczyć więcej, ale zdecydowanie wolimy niedosyt i ogromną chęć odwiedzenia miejsca po raz kolejny, niż powierzchowne obejrzenie większej ilości miejsc.
Centrum Funchal – maleńkiej stolicy maleńkiej Madery – znajdowało się 3 kilometry od naszego hotelu, zdecydowaliśmy się na spacer. Pierwszym punktem programu było La Vie Funchal Shopping Center, gdzie zakupiliśmy pakiet internetu mobilnego w MEO.
Niestety, wifi w hotelu to za mało przy naszym trybie życia. Chcąc przygotować sensowny poradnik, sprawnie się poruszać po wyspie, raportować rodzinie czy wciąż żyjemy i pisać mikrowpisy na fb, potrzebowaliśmy Internetu również poza hotelem. Za pre-paid z 12GB Internetu do wykorzystania zapłaciliśmy 15 Euro. Musieliśmy niestety kupić również kartę SIM (dodatkowe 10 Euro), ponieważ był to nasz pierwszy raz w Portugalii – na szczęście mogłam ją ponownie wykorzystać w Lizbonie – kilka chwil po powrocie z Madery.
Niestety pogoda nie uwzględniła naszych planów np. kiedy zmuszeni byliśmy robić 3 podejścia do zobaczenia wschodu słońca nad Pico Ruivo;) Czy się udało, możecie przekonać się w najbliższych vlogach.
Z centrum handlowego La Vie Funchal poszliśmy prosto do Blandy’s Wine Lodge. W tym miejscu można zrozumieć, dlaczego niektóre butelki wina w przydrożnych supermarketach kosztują nawet 1000 Euro. Istnieje możliwość zwiedzania parteru na własną rękę oraz całego budynku z przewodnikiem. Koszt to co najmniej ? 3,60 za osobę dorosłą (są dostępne trzy pakiety, można dokonywać rezerwacji przez Internet).
Kolejny punkt programu to Largo dos Lavradores (inaczej: Mercado dos Lavradores, Worker’s market, Farmer’s market). Mnóstwo owoców i równie dużo nachalnych sprzedawców. Ceny wielokrotnie wyższe, niż w przydrożnych marketach. Budynek ładny sam w sobie – zdecydowanie warto zobaczyć, niekoniecznie warto robić tu zakupy.
Spacer po Starym Mieście w Funchal to super doświadczenie. Na ulicy Rua de Sante Maria można podziwiać sztukę uliczną Art of Open Doors (Arte de Portas Abertas). Co drugie drzwi znajdujące się przy tej wąskiej, uroczej uliczce są kreatywnie zdobione.
Przy tej samej ulicy znajduje się Galeria Sztuki – bardzo ciekawe miejsce.
Ze Starego Miasta udaliśmy się na miejską (kamienistą) plażę w Funchal – ten punkt programu zdecydowanie można pominąć. Skierowaliśmy się ku kolejce (Teleferico do Funchal, cable car Funchal), którą można dostać się bezpośrednio do Monte, gdzie znajdują się przepiękne ogrody.
Dostępne są różne opcje cenowe – 10 Euro za osobę dorosłą w jedną stronę, 15 Euro w dwie strony, ale także pakiety
Aktualne ceny i pakiety możesz sprawdzić na oficjalnej stronie Madeira Cable Car.
My zdecydowaliśmy się na długi spacer po Ogrodzie Tropikalnym (Jardim Tropical Monte Palace) , choć wybór nie był łatwy! Ogród botaniczny (Jardim Botanico) kusił widokami i dodatkową kolejką (choć dla mnie to akurat minus – bardzo boję się takich nadziemnych podróży!).
Dodatkowe opcje powrotu do Funchal to autobus, bądź popularny na Maderze zjazd saniami (Tobbogan).
Do hotelu wróciliśmy nadmorską promenadą.
Nie było lepszej opcji na zakończenie dnia!
[tg_youtube width=”100%” height=”” video_id=”2WiPDN0Xqt4″]
Tego dnia planowaliśmy dostarczyć sobie ogromną dawkę adrenaliny, uczestnicząc w canyoningu. Niestety wycieczka nie doszła do skutku, a przez moje gapiostwo, nie zapisaliśmy się na alternatywną wycieczkę. Ubolewam, bo przecież mogliśmy zobaczyć np. Porto Santo!
Zamiast tego uczestniczyłam w hotelowych zajęciach fitness (rewelacyjny poziom!), czytałam Siłę Nawyku i na leżaku planowałam najbliższe 3 dni, by jak najlepiej wykorzystać wynajęty samochód (czytaj więcej na temat wynajmu samochodu na Maderze).
Dzięki temu przymusowemu wolnemu dniu, zamknęłam wszystkie sprawy związane z pracą – czekały mnie trzy wolne dni!
[tg_youtube width=”” height=”” video_id=”pI5tws7VoDM”]
Pobudka o 6:00 i w drogę! Dzień IV na Maderze zaczęliśmy dość wcześnie, bo plany były ambitne – zobaczyć najważniejsze miejsca we wschodniej części Madery. Życie zweryfikowało nasze plany i nie dotarliśmy np. do Porto Moniz (miejscowości słynącej z naturalnych basenów z lawy).
Wskazówka dla osób planujących wyjazd na Maderę: dobrze byłoby odwrócić kierunek zwiedzania i rozpocząć go od końca naszej trasy. Zależało nam na zobaczeniu zachodu słońca na najbardziej wysuniętym na zachód punkcie wyspy – stąd taki, a nie inny kierunek zwiedzania. Jednak kręte drogi między poszczególnymi punktami sugerują, by zacząć od końca. My musieliśmy wielokrotnie zawracać, by dojechać do drogi głównej i móc dojechać do kolejnego miejsca. Nadłożyliśmy sporo kilometrów i (co gorsza) straciliśmy dużo czasu.
Câmara de Lobos to wioska rybacka, która z biegiem lat przekształciła się w urocze miasteczko, w którym można zjeść przepyszne ryby. Spodobała nam się zatoka i otaczająca ją pnąca się – jak to na Maderze – w górę, trasa spacerowa.
Cabo Gir?o – klif o wysokości 589 metrów, rozciągający się na niemal trzy kilometry, zrobił na nas ogromne wrażenie! Swój udział w zapieraniu tchu miała bez wątpienia szklana platforma, stanowiąca taras widokowy.
Powyższe zdjęcie pokazuje kulisy powstawania poniższej panoramy. Aparat zwisający 600 metrów nad oceanem również powodował u mnie szybsze bicie serca. Z kolei Łukasz bawił się świetnie. Było warto? Oceńcie sami:
Kolejny przypadkowy punkt widokowy i kolejne cudne krajobrazy!
Jeśli klif zrobił na mnie wrażenie, to nie wiem jak określić to, co zrobiła ze mną kolejka prowadząca pod Cabo Girao (koszt: 5 Euro w dwie strony). Siedząc w małym, drżącym na wietrze wagoniku zachowywałam się jak klasyczna histeryczka (co możecie zobaczyć w podlinkowanym wyżej vlogu), ale wówczas wydawało mi się to w 100% uzasadnione!
Było warto pokonać strach, bo dopiero stojąc pod klifem, uświadomiłam sobie, jak ogromne i piękne jest to dzieło natury. Byliśmy tam zupełnie sami i „zmarnowaliśmy godzinę” na siedzenie na plaży i snucie odważnych planów na przyszłość.
Kolejnym punktem była miejscowość Calheta, słynąca z jednej z nielicznych piaszczystych plaż na Maderze. Przyzwyczajeni do nadbałtyckich plaż spędziliśmy tam całe 5 minut, bo miejsce przypominało najwyżej dużą piaskownicę.
Trafiliśmy do Jardim do Mar – miejscowości, w której odbywają się zawody w surfingu. Spacerowaliśmy promenadą, obeszliśmy miejscowość (pod górkę, a jakże inaczej) i podziwialiśmy plantacje ziół i bananów.
Z widokiem na klify, wszechobecną zieleń i ocean spacerowało się cudnie!
Dzień zakończyliśmy na Ponta do Pargo – najbardziej wysuniętym na zachód punkcie Madery. Nie znam słów, które oddałyby urok tego miejsca (szczególnie w trakcie zachodu słońca).
Byliśmy tam zupełnie sami, towarzyszyło nam kilka krów. To miejsce wydawało się być połączeniem Nowej Zelandii, Irlandii, Madery i sielskiej wsi. Idealne!
Budziki tym razem zadzwoniły o 5:30 – nie zraził nas nawet padający deszcz! Deszcz towarzyszył nam przez całe 30 km trasy prowadzącej do Ponta de Sao Lourence (inaczej: Pico do Furado). Optymizm przegonił chmury, a dzięki porannemu deszczowi mieliśmy to piękne miejsce wyłącznie dla siebie przez 3 h. Najbardziej wysunięty na wschód punkt, zaskakiwał nas co kilkaset metrów.
Nie mogliśmy uwierzyć, że w tak małych odległościach, krajobraz może się tak bardzo różnić.
Ponta de Sao Lourence to jedno z takich miejsc, w których istnienie trudno uwierzyć.
Wróciliśmy na spóźnione (lecz nadal przepyszne!) śniadanie, by posilić się przed kolejną wyprawą.
Zamierzaliśmy zobaczyć Dolinę Zakonnic (Nun’s valley), a następnie wjechać samochodem pod szczyt Pico do Arierio, co okazało się niemożliwe! Przy drodze wjazdowej, na bramie widniała informacja, że w okresie zimowym (do którego należy również marzec) droga jest otwarta do 16:30. Niestety nie było bardziej szczegółowych informacji, numeru telefonu czy strony internetowej. Baliśmy się, że na szczycie to wszystko okaże się prawdą, a my nie zdążymy zjechać do głównej trasy (dojazd od „bramy” do szczytu trwałby około 30 minut w jedną stronę). Nie popełniajcie naszego błędu i zacznijcie wycieczkę od szczytu! Parking znajduje się praktycznie pod samym szczytem, z którego można wyruszyć w dalszy trekking na najwyższy szczyt Madery – Pico Ruivo.
Zasmuceni postanowiliśmy zobaczyć zachód słońca nad płaskowyżem Paul da Serra. Pogoda z każdym kilometrem stawała się coraz gorsza, aż nagle widoczność stała się… Niewidocznością :). Nie tracąc nadziei dojechaliśmy do punktu, przy którym google maps kazało nam się zatrzymać. Wysiadłam z samochodu, by stwierdzić, że równie dobrze mogłabym stać po środku Puszczy Białowieskiej i nie zrobiłoby mi to żadnej różnicy. Znaleźliśmy się w tak gęstych chmurach, że zobaczenie czegokolwiek było po prostu niemożliwe. Pisałam już o tym we wpisie poradnikowym, ale jeszcze raz podkreślę – jeśli macie możliwość wyboru dowolnego terminu wakacji na Maderze, kierujcie się klimatogramem i średnimi opadami deszczu. O temperaturę nie trzeba się martwić, ale deszcz – jak w naszym przypadku – może sporo utrudnić.
Kolejna pobudka przed słońcem, by zdobyć najwyższe szczyty Madery. Zrobiliśmy kolejne podejście – zamierzaliśmy zostawić auto pod Pico do Arierio i lewadą rozpoczynającą się pod punktem widokowym (oznaczenie lewady to PR1) przejść do najwyższego szczytu Madery Pico Ruivo. Nie muszę chyba opisywać Wam mojej miny na widok gęstej mgły i rzęsistego deszczu? Rozczarowanie było tym większe, że sam dojazd (w jedną stronę) zajął nam około godziny. Pamiętajcie, że na Maderze pogoda różni się zależnie od regionu, a przede wszystkim od wysokości konkretnych punktów.
Rozczarowani wróciliśmy do hotelu porządnie się najeść i nabrać sił przed resztą dnia. Postanowiliśmy zrobić drugie podejście do Płaskowyżu Paul da Serra – tym razem mogliśmy zobaczyć troszkę więcej, choć widoczność nadal była mocno ograniczona. Na szczęście nie poddaliśmy się i postanowiliśmy zrealizować plany na resztę dnia – spacer lewadą das 25 fontes (PR6).
Spacer lasem laurowym (las wawrzynowy, laurisilva forest) był niesamowitym doświadczeniem. To kolejne miejsce na Maderze, które można by posądzić o bycie częścią planu filmowego, a nie dziełem natury.
Kulisy powstawania kolejnej panoramy – skoro wysokość nie straszna Łukaszowi i sprzętowi, to jakaś tam mżawka (czyt: ulewa) tym bardziej!
Przez ulewny deszcz, który złapał nas w trakcie spaceru, musieliśmy zrezygnować z dłuższej trasy, uwzględniającej lewadę Risco (z dużym wodospadem, znakowaną PR 6.1).
Ostatni dzień pobytu na Maderze postanowiliśmy uczynić dniem prawdziwych wakacji – leżak, palmy, drinki, dobra książka, pyszne jedzenie z hotelowych restauracji (oprócz restauracji głównej, hotel oferuje również restaurację włoską, japońską i tradycyjną) i próby kumulowania promieni słonecznych, żeby ułatwić sobie przetrwanie resztek zimy.
Wieczór spędziliśmy w jednym z najlepszych (wg Tripadvisor) barów w Funchal (Hole in one), który znajdował się na przeciwko naszego hotelu. Byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni cenami, bo przy taaaakich drinkach i świetnej obsłudze mogły być znacznie wyższe. Niech punktem odniesienia będzie Mohito za 4,5 euro. To był bardzo długi i świetny dzień!
Do 25 kwietnia trwa promocja Lato – Smaki Wakacji, w ramach której możecie zarezerwować wakacje w niższych cenach. Oprócz obniżonych cen dla dorosłych, wiele hoteli oferuje pobyt dziecka już od 500 złotych.
Przydatne linki:
[easy2map id=1]
Czy warto jechać na Maderę?
Mam nadzieję, że powyższa relacja jednoznacznie odpowiedziała na to pytanie. Chętnie wrócę na Maderę, by zobaczyć więcej miejsc na tej cudownej wyspie. Jakie są Wasze najbliższe podróżnicze plany?
PCOS to jedno z najczęstszych zaburzeń hormonalnych u kobiet, które może współwystępować z insulinoopornością, problemami z płodnością, trądzikiem czy trudnościami z utrzymaniem prawidłowej masy ciała. Wpływ diety na przebieg PCOS…
W dzisiejszych czasach cukier stał się jednym z największych wrogów naszej diety. W mediach społecznościowych czy w rozmowach ze znajomymi często słyszymy: cukier uzależnia jak kokaina, cukier zabija. Wytykamy go…
“Nie stresuj się tak” – ale by było pięknie, jakby ten tekst kiedykolwiek zadziałał na kogoś, kto jest w swoim szczytowym momencie stresu. Proces odzyskiwania wewnętrznej równowagi jest bardzo złożony…
Zaburzenia z napadami objadania się (BED) to jedno z najczęściej występujących zaburzeń odżywiania, które charakteryzuje się utratą kontroli nad jedzeniem i towarzyszącym temu poczuciem winy. Choć sporadyczne przejedzenie zdarza się…