Islandia nie sprostała moim oczekiwaniom. Ona je po prostu przerosła. Robimy setki kilometrów dziennie po drodze miejsca, które w innych krajach mogłyby być punktem docelowym. Niejednokrotnie droga okazała się być ciekawsza niż cel. Na zdjęciach nie pokażę tych ułamków sekund, gdy promienie łagodnie otulają górę, gdy owca postanowi przebiec nam drogę, a za nią ruszy kilka mniejszych towarzyszek. Nie pokażę dźwięków, nie oddam kolorów.
I dobrze, że nie da się tego zrobić – niespodzianki odkrywane przypadkiem po drodze sprawiają, że podróż jest bardziej pasonująca, niż gdyby była tylko drogą od jednej pocztówki do drugiej widokówki.
Opisy odwiedzonych na Islandii miejsc tworzyłam na bieżąco. Szykujcie się na nieskończone ilości zachwytów, zaczynamy!
Przylot na lotnisko w Keflaviku około 18:00, odbiór samochodu (wypożyczalnia Blue Car Rentals), zakupy w Bonusie (najtańszy sklep na Islandii, w którym wszystko jest tylko 3x droższe niż w Polsce, a nie 4-5x droższe) i trasa do Hveragerði, gdzie czekał na nas pierwszy nocleg.
Opinia o noclegu: zdecydowanie warty polecenia! Wszystko zgadzało się z opisem, a ponadto w pakiecie: przemiła i pomocna gospodyni, smaczne i obfite śniadanie, bardzo bardzo wygodne łóżko i porządna pościel. Jak na islandzkie realia niska cena. Lokalizacja: około 90 km od lotniska i raptem 4 km od pierwszego punktu na naszej mapie.
Trzy kilometry całkiem wymagającej wędrówki a w nagrodę możliwość rozebrania się przy 10 stopniach i wietrze tak silnym, że można by się na nim położyć. Tylko po co, skoro można zamoczyć się w naturalnym jacuzzi? Zdecydowanie warto było poświęcić godzinę na wejście i około 30 minut na zejście (po drodze ekstra widoki gratis).
Nie należy do najbardziej zapierających dech w piersiach atrakcji, ale tylko dlatego, że ma zbyt dużą konkurencję :). Na szczęście leży przy naszej trasie, wiec mieliśmy okazję zobaczyć ogromny krater wypełniony szmaragdową wodą!
Wejście płatne: 400 ISK
Geysir milczał jak zaklęty, za to wybuchowość jego kolegi Strokkura stanowiła wystarczającą rekompensatę. Gejzer wybuchał co 3-5 minut i serwował słup wody na co najmniej kilkanaście metrów. Coś niesamowitego! PS. Do myślenia dała mi również tabliczka zakazująca wkładania rąk do okolicznych źródełek z gorącą wodą – argument o odległości do najbliższego szpitala miałam w głowie przez resztę podróży.
Jedziesz, jedziesz, jedziesz i nagle widzisz, że ziemia pękła i na dodatek coś się z niej wylało. Wszystko musiało chyba dziać się nagle i bardzo szybko, bo z każdym kolejnym metrem zaczynasz zauważać buchającego z ziemi, spienionego szampana. Oto przed Państwem Gulffos w całej swojej rozciągłości. Zapiera dech, pozbawia słów i jedyne na co pozwala, to wpatrywanie się w niego z zachwytem (lub naciśnięcie spustu migawki, jeśli jest się moim mężem).
Trasa spod Gullfos do Haifoss jest długa, ale niesamowicie malownicza. Po drodze widzieliśmy spacerniak dla tysięcy owiec, które były sprowadzane z gór przez konie i psy – niesamowity widok! Droga prowadziła między górami i rozlewiskami, sprawiając wrażenie stop klatki z filmu o Alasce.
Okej. Myliłam się.
Właśnie jesteśmy 5 kilometrów przed finiszem i mój świeżo upieczony małżonek zarzuca mi brak posiadania jaj. Odpłacam mu się tym samym, również nie stwierdziłam u niego co najmniej jednego jądra. Migdałowatego, odpowiedzialnego m.in. za odczuwanie strachu.
Jeśli nie macie samochodu 4×4 odpuśćcie sobie tę trasę. My mieliśmy jedynie ubezpieczenie, a ja dodatkowo wizję lawety jadącej po nas po tych dziurach, wertepach i kamorach. No nie nadaję się na taki survival.
Pozostając w metaforze szampanów, muszę przyznać, że Haifoss nie jest Don Perginonem z 1924 roku. Jest za to bardzo przyzwoitym winem musującym podanym przez modelkę Victoria’s secret na ostatnim piętrze Burj Khalifa.
Może dlatego głupio podjechać tam maluchem? Lepsze auto zdecydowanie wskazane.
Nocleg: Volcano View Guesthouse. „Przyzwoity” to dla niego komplement. Spanie na farmie ma swój urok, ale zdecydowanie wystarczy mi nacieszenie się nim przez jedną noc. Jest łóżko, jest czajnik, jest jedna łazienka na cały hotel. PS. „Śniadanie” to jogurt i małe mleko czekoladowe.
Szykujcie parasole, płaszcze przeciwdeszczowe i wodoopodorny makeup – skoro można wejść za wodospad, to trzeba wejść za wodospad! Widok absolutnie przepiękny, doświadczenie wyjątkowe a kurtki całe mokre. My na szczęście nie, bo po kurtkach wszystko szybko spłynęło, a materiał naprawdę okazał się nieprzemakalny.
W drodze do kolejnego wodospadu zatrzymujemy się kilka razy podziwiać owce, goniące się konie i krowy jedzące trawę z zapałem porównywalnym do tego z jakim Łukasz zjada burgera.
Pisałam już, że tu pięknie?
Tytuł mógłby być jednocześnie wstępem i zakończeniem tego akapitu. Woda ledwie letnia, basen pełny jak łódzki Aquapark Fala w ciepły, wakacyjny dzień. Ale prowadzi do niego piękna trasa! Nie jest to jedno z miejsc, dla których warto jechać kilkaset kilometrów, ale odbić na chwilę z głównej trasy to już całkiem dobry deal.
Nie wiem jak one to robią, ale wszystkie różnią się od siebie. Każdy kolejny zdaje się być wisienką na torcie. Skógafoss zasługuje nawet na miano dorodnej boróweczki, którą chciałoby się schrupać, ale jednak szkoda. Strumień wody uderza z siłą Pudziana o kamienie, tworząc cudowną pianę, w którą chciałoby się wskoczyć. Ale ustaliliśmy już jak to bywa z zachciankami – czasami lepiej odpuścić.
Skógafoss jest przepiękny, a możliwość zobaczenia go z góry potęguje emocje. Wygląda to trochę tak, że jest sobie pole, owce, dookoła góry, a pośród nich rzeka, która nagle postanowiła zeskoczyć z trawy. I tak sobie leci, i leci, i szumi, i rozpieszcza turystów stojących nad nią z rozdziabionymi ustami.
Jeśli coś jest wysokim klifem, z którego rozpościera się widok na góry, lodowiec, ocean i czarną plażę, to chyba jasne, że jest też obowiązkowym punktem wyjazdu? Uwielbiam takie scenerie – zachwycałam się nimi już na Maderze czy w okolicach Lizbony, ale ten islandzki klif szybko zdetronizował dotychczasowych faworytów. Spokój na szczycie kontrastował z niespokojnym morzem. Fale rozlewały się po czarnym piasku. Nad głowami latały ptaki, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
Chciałoby się mieć oczy dookoła głowy, by móc zachwycić się każdym punktem krajobrazu jednocześnie. Moja suknia ślubna zaczęła krzyczeć z bagażnika, że natychmiast trzeba ją wyciągnąć, założyć na tylnym siedzeniu bez asysty świadkowej i uwiecznić tę chwilę.
Na plażę wpadamy razem z zachodzącym słońcem. Nie wiem czy to wina kolorów nieba, emocji związanych z szybką sesją ślubną, czy realna zasługa tego miejsca, ale po raz kolejny zapiera mi dech. Myślicie, że to może szkodzić zdrowiu? Nie wiem. Wiem za to, że zapamiętam tamte kadry na zawsze, nawet gdyby zniknął Google Grafika, wypłowiałyby wszystkie zdjęcia i każdy dron z hukiem roztrzaskałby się o ziemię. Spędziliśmy tam dużo czasu, nagle nad Czarną plażą pojawiło się czarne niebo. Wygoniły nas stamtąd fale ciekawsko zaglądające do butów i bezczelnie wlewające się do skarpet.
Tylko gdzie się schowały maskonury? (okazało się, że niestety we wrześniu na Islandii maskonurów praktycznie nie da się obserwować).
Śpimy kilkadziesiąt kilometrów dalej, gdzieś pośrodku niczego. Dopiero rano okazuje się, że jednak było tam wszystko, a obudziło nas beczenie owiec ciekawsko zaglądających do okna. Kilometr od głównej trasy, a w środku niczego nie brakowało (dodatkowo na wyposażeniu podstawowe składniki spożywcze – oliwa, sól, pieprz itp.).
Nie mam pojęcia czy to miejsce jakoś się nazywa i czy chodzenie po nim było legalne, ale dotknięcie kilku lawowych brokułów spośród kilkunastokiloemtrowego pola było spełnionym marzeniem. Widywałam to miejsce na Instagramie pod hashtagiem #icealand i chciałam przekonać się na własnej skórze – czy to miękki mech, czy może zastygła lawa? To coś pomiędzy. Twarde struktury pokryte mięciutkim puchem, który zapada się delikatnie pod najmniejszym naciskiem.
Poproszę słownik synonimów, nie chcę ponownie pisać „pięknie”! Patrząc na Fjaðrárgljúfur człowiek czuje się bardzo mały, pokorny i czuje respekt. Ja czułam. Ludzi jak na lekarstwo, więc tym łatwiej o chwilę sam na sam ze sobą. Cisza tak głośna, że zagłusza nawet najbardziej rozgderane myśli.
Ponoć jedyne miejsce w Islandii, gdzie można spotkać dziko rosnące drzewa. Mnóstwo drzew! A pośród nich rzeki i wodospady, które można podziwiać z półek skalnych. Można też przypadkiem pomylić ścieżki, skręcić z głównego szlaku, przekroczyć małą strugę i po chwili zorientować się, że siedzi się na szczycie wodospadu. Tego samego, który chwilę wcześniej fotografowało się z punktu widokowego.
Jezioro powstające z wody z topniejącego lodowca Vatnajökull, znajdujące się u jego podnóży. Nie jestem pewna czy lodowce mają podnóża, ale stóp nie mają tym bardziej. Sprawa ma się tak: jest lodowiec, a pod nim jezioro, w którym pływają ogromne kry (a może to już góry lodowe?), których widok uzmysławia mi dlaczego Titanic zatonął. Wzdłuż jeziora można znaleźć kilka parkingów, by podziwiać jezioro z różnych stron. A która strona jest najlepsza? Ta, przy której można też podziwiać foki! To jest taka słodycz, która mogłaby konkurować z zaspaną Figą wdrapującą się na moją klatkę piersiową czym potrafi doprowadzić do bezdechu, a ja nie mogę z tym zrobić nic, bo przecież kot na mnie leży. Pływanie amfibią po jeziorze to ciekawe doświadczenie, ale równie spektakularne widoki można zobaczyć z lądu (nie wydając na to 11 000 ISK, czyli około 380 zł).
Śpimy w domu przerobionym na mini (mikro) apartamenty dla turystów, jest 5 pokoi, 2 łazienki, 1 duża kuchnia z salonem. Przyzwoity nocleg, dobra baza wypadowa i tani supermarket kilometr od domu (Netto).
Mniej sławna niż Reynisfjara czarna plaża, dzięki czemu mniej zatłoczona. A żeby wyrazić się jaśniej: pusta. Czarny, miałki piasek dryfuje po wydmach, a ja nie mogę uwierzyć, że jego czernią nie da się wybrudzić. Łapię go w dłonie, a po chwili czuję jak przecieka mi przez palce i jest zdmuchiwany przez silny wiatr. Ostrożnie stawiam kolejne kroki w obawie, że ten drobny pyłek zaraz ucieknie spod nóg. A on nadal jest. I JEST PO PROSTU PIĘKNY.
Ponoć można tu zobaczyć foki.
Wejście (parking) płatne: 800 ISK/osoba
Jedziesz główną drogą prowadzącą dookoła kraju, a nagle widzisz zatoczkę, przy której stoi głaz, na którym ktoś postawił ogromne krzesło i już wiesz, że na pewno jesteś na Islandii. Odległość do kolejnego punktu docelowego stała się zaletą, gdy okazało się, że droga prowadzi przez fiordy i biegnie wzdłuż wybrzeża. Czy ja przypadkiem nie występuje w jakimś filmie National Geographic nagrywanym na żywo? Wyszła im ta scenografia, wyszła. I nawet słońce zamówili!
Nocleg na farmie w iście niefarmerskim stylu. Mjóanes dysponuje dwoma nowoczesnymi domkami w stylu skandynawski – coś pięknego. Prysznice i kuchnia współdzielone, jakieś 50 metrów od domku. Na śniadanie świeżo wypiekany chleb. Do głaskania cudowny pies i dwie owieczki w pakiecie.
Trasę podyktowała chęć uczestnictwa w poszukiwaniu wielorybów na rejsie w Husaviku i dostępność miejsc noclegowych. Prawdopodbnie lepiej byłoby ruszyć od razu w okolice jeziora Mytvan, ale może Dettifoss nas zaskoczy i okaże się, że warto było wydłużyć trasę?
Po drodze z Mjóanes pod Dettifoss mijamy mnóstwo większych i mniejszych wodospadów, które nie są tak spektakularne jak ich bardziej popularni kuzyni, ale mają jedną niezaprzeczalną zaletę; można je podziwiać w samotności. Brzmią kojąco. Jest pięknie!
Mogłoby się wydawać, że któryś z kolei wodospad przestanie zachwycać. Wielkie mi co, woda leci i czym tu się zachwycać? No jednak jest czym. Dettifoss wręcz przytłacza swym ogromem. Można przyjrzeć mu się dokładnie z różnych perspektyw. Największe wrażenie zrobiło na mnie stanie z nim oko w oko i podziwianie z poziomu zbliżonego do miejsca załamania wodospadu. Hektolitry kłębiącej się wody i siła z jaką rozbijały się o skały robiły niesamowite wrażenie.
Nieco dalej można zobaczyć Selfoss, składający się z dziesiątek mniejszych wodospadów, do których trafia woda z rozlewiska widocznego na zdjęciu. Było przy nim znacznie mniej ludzi, a jak już ustaliliśmy stopień zachwytu jest odwrotnie proporcjonalny do liczby zwiedzających.
Tutaj można się poczuć jak na innej planecie. Siedzieliśmy tak kilkanaście minut i żadne z nas nie było w stanie zdecydować o opuszczeniu tego miejsca. Jedno z moich ulubionych miejsc na Islandii.
PS. Jeśli nie możecie dojechać tak daleko w trakcie swojej podróży po Islandii, koniecznie dodajcie do punktu zwiedzania pole geotermalne Seltun-Krysuvi – podobny obszar do tego z naszych zdjęć, ale znajduje się w okolicach Reykjaviku.
Nocleg: jeden z naszych najlepszych noclegów na Islandii w świetnej lokalizacji (blisko na poranny rejs w Husaviku), totalnie nowe meble, funkcjonalne wnętrze, duże i wygodne łóżko. Bardzo polecamy.
Nie załapaliśmy się na wielorybiego podwójnego tulupa, ale sama świadomość, że gdzieś pod nami pływają te piękne stwory i co kilka minut potwierdzają swoją obecność fontannami wody wysokimi na trzy metry była warta wzięcia udziału w rejsie.
PS. Jeśli nie dotrzecie na północ Islandii, rejsy na wieloryby można zaliczyć również na półwyspie Snæfellsnes (tam dodatkowo można zobaczyć orki, których nie znajdzie się w okolicach Husaviku).
2x taniej niż Blue Lagoon w Reykjaviku i 2x mniej ludzi. Bardzo fajne miejsce, można się zrelaksować, wypocząć, wygrzać i… nawdychać siarkowego odoru. Nie ma zmiłuj – w tym regionie czuć siarkę na każdym kroku. Coś za coś – ekscytuję się widoczkami, nie mogę się zniechęcać zapachami. Choć to fujka przeokropna!
Wstęp (nieograniczony czasowo) max 4300 ISK za osobę dorosłą (różne ceny zależnie od sezonu i posiadanych zniżek, aktualne znajdziecie na stronie kąpieliska.
Jeszcze 40 lat temu była lubianym wśród Islandczyków, tajemnym kąpieliskiem. Ziemia jednak zmieniła zdanie i postanowiła podgrzać wodę o kilkanaście stopni, czyniąc ją niezdatną do zażywania kąpieli – ponad 50 stopni.
Nocleg: centrum Akureyri. Prysznic pragnie remontu. Wspólna kuchnia i łazienka na 4 pokoje. Sypialnia niezła. Lokalizacja bardzo dobra, bo w końcu znaleźliśmy sklep z winami! Całe 20 metrów od mieszkania. Jeśli to nie jest dla Was wystarczająca zachęta, poszukajcie innego lokum – w Akuyreri nie powinno być z tym problemu.
400 kilometrów przez islandzką wieś. Odkąd opuściliśmy Akuyreri nie widzieliśmy innego miasta. Jechaliśmy przez pustkowia, a trasę urozmaicały przebiegające przez jezdnie owce. Doczekaliśmy się wreszcie prawdziwej islandzkiej pogody – szarobure niebo, z którego sączy się mżawka. Można powiedzieć, że ma to swój urok. Wszystko wygląda jeszcze bardziej tajemniczo i romantycznie. Mimo wszystko wolę romansować w pełnym słońcu.
Nie największy, ale robiący ogromne wrażenie. Wyjątkowy odcień wody!
Dotarliśmy do domku, który okazał się najlepszym noclegiem podczas całej podróży po Islandii. Widok na sławną górę Kirkjufell, ocean i owce <3. Przeszklone ściany, duży taras, bardzo gustownie urządzone wnętrze. Zostajemy tu na trzy nocki. Chcemy nacieszyć się wyspą i sobą.
Uwaga: Kliknij ikonkę w lewym górnym rogu mapy, aby rozwinąć panel z legendą i poznać kolejność zwiedzania. Najlepiej kliknij tutaj i otwórz mapę w nowym oknie na pełnym ekranie.
Próbowałam, ale nie umiem wyszczególnić pojedynczych punktów i chyba nie miałoby to sensu, bo najwięcej zyskacie objeżdżając półwysep dookoła i zatrzymując się tam, gdzie akurat coś Was zainteresuje. Nasze przystanki możecie zobaczyć na interaktywnej mapie. Co można zobaczyć na Snæfellsnes? Geotermalne źródła, wulkany, kratery, ocean, czarne plaże, pola lawowe, wodospady i wszystkie dobra Islandii skumulowane na niewielkiej powierzchni. Fani Gry o tron czy Władcy pierścieni rozpoznają tu wiele elementów „scenografii” tych produkcji.
Najbardziej wyjątkowym miejscem okazała się dla mnie Czarna plaża Djúpalónssandur. Zielone klify, czarne skały, zatoka wypełniona czarnym piaskiem i błyszczącymi, czarnymi jak smoła kamieniami. Miejsce sprzyjające przemyśleniom, romantycznym chwilom i całkowitemu relaksowi.
Gdy Łukasz (we współpracy ze statywem i aplikacją do sterowania apratem) robił nam poślubną sesję plenerową, nagle z drugiego końca sali zaczęła biec do nas kobieta. Im bliżej była, tym szerszy uśmiech widziałam na jej twarzy. Biegnie i biegnie, a w pobliżu żadnych innych ludzi. Pewnie do nas. Wyhamowała, uśmiechnęła się jeszcze szerzej (to w ogóle możliwe?!), wyciągnęła z torby aparat i oznajmiła: „MUSZĘ ZROBIĆ WAM ZDJĘCIE”. NO TO RÓB (wszak kilka dni temu zestrzelili nas swoimi fotkami podekscytowani Azjaci – a może po prostu rozbawieni sytuacją, w której sililiśmy się na wdzięczne pozy cienko ubrani przy 5 stopniach).
Okazało się, że Susan jest fotografką ślubną i za naszą zgodą (czy raczej ogromną aprobatą!) zrobiła nam pełną sesję. Jeśli tylko spełni deklaracje i wyśle nam zdjęcia, pochwalę się na lajfstajlowym Instagramie.
Kolejny nocleg ma miejsce już w Reykjaviku i dołącza do grupy noclegów na Islandii godnych polecenia. Przestronne, czyste, ciekawie urządzone mieszkanie z dużą łazienką i świetnie wyposażoną kuchnią.
Aktualizacja 2022: Niestety noclegu nie ma już na Airbnb więc nie podzielę się linkiem.
Nie podobał mi się Reykjavik. Może nie umiałam zobaczyć go z dobrej strony, może nie miałam kogoś, kto mógłby pokazać nam te najlepsze miejsca, za które miasto można pokochać. A może dlatego, że Reykjavik nie był kolejnym wodospadem, zjawiskowym kanionem, uroczą plażą czy innym dziełem natury. Okolice Reykjaviku były dużo ciekawsze! Klify, kolejne tereny geotermalne, pustkowia i… czarne plaże (nie zdążyły mi się znudzić!).
Pogoda niestety nie rozpieszczała nas przez ostatnie dni wyjazdu. Dziękowałam mamie za wyssaną z jej mlekiem przezorność i sobie za to, że mieliśmy dobre buty i kurtki.
Kupuję to miejsce w całości. Takie, jakie jest albo takie, jak wydaje mi się, że jest. Wyprowadzanie mnie z błędu nie ma sensu. Nie przyjechałam tu ustalać faktów, a gromadzić wrażenia. I dostałam więcej, niż oczekiwałam <3
“Nie stresuj się tak” – ale by było pięknie, jakby ten tekst kiedykolwiek zadziałał na kogoś, kto jest w swoim szczytowym momencie stresu. Proces odzyskiwania wewnętrznej równowagi jest bardzo złożony…
Zaburzenia z napadami objadania się (BED) to jedno z najczęściej występujących zaburzeń odżywiania, które charakteryzuje się utratą kontroli nad jedzeniem i towarzyszącym temu poczuciem winy. Choć sporadyczne przejedzenie zdarza się…
Dieta fleksitariańska może być na początku wyzwaniem. Jeśli do tej pory białkową bazą większości Twoich posiłków było mięso to wprowadzenie roślinnych źródeł białka może wydawać się wymagające. Na szczęście możesz…
Jeśli zastanawiasz się, jak ułożyć pełnowartościową, smaczną i zbilansowaną dietę bez konieczności odwiedzania wielu sklepów, to jest dla Ciebie rozwiązanie. Korzystając z produktów dostępnych w Dino (i każdym zwykłym sklepie)…