Blog

powrót
Wróć
13.08.2015

Jak jeść i nie zwariować

Dietetyka
--
babskie, odchudzanie, porady

Zaczyna się niewinnie. Najpierw okazuje się, że jeansy, które świetnie leżały jeszcze miesiąc temu, stają się ciasne. To na pewno przez to, że są świeżo po praniu – tłumaczysz sobie. W restauracji znów zamawiasz pizzę z podwójnym serem, bo przecież to już ostatni raz i od jutra sałatka. A jutro stwierdzasz, że jeden dzień więcej jedzenia śmieci nie zrobi różnicy, skoro od poniedziałku już na serio serio wracasz na siłkę. Przychodzi poniedziałek, zamiast iść na siłkę, bierzesz się za dodatkowe zlecenie, bo kasa na wczasy by się przydała. Za tydzień też zostajesz w domu, bo goście przyjeżdżają, bo jesteś zmęczony, bo wyszedł nowy odcinek „Gry o tron”. Jeszcze tylko skończy się urlop, kupisz nowe buty do biegania, zainwestujesz w pulsometr. A w sumie to poczekasz na tydzień fitnessu w Lidlu, bo po co przepłacać.

Przychodzi wspaniały moment, kupujesz pełną wyprawkę w rozmiarze 36 i okazuje się, że – Jest Cię o cztery rozmiary więcej.

Stajesz przed lustrem, zaczynasz panikować. Postanawiasz spojrzeć prawdzie w oczy i pierwszy raz od kilkunastu tygodniu wypuścić z siebie powietrze. Przestajesz wciągać brzuch i nagle widzisz kobietę w siódmym miesiącu ciąży (to skojarzenie pojawia się nawet wtedy, gdy jesteś mężczyzną).

Co robisz? Załamujesz się, myślisz o tym, jak bardzo jesteś beznadziejny, a za chwilę uświadamiasz sobie, że jeśli nie zjesz jeszcze tylko jednej pizzy  – zwariujesz. Zamawiasz ukochaną capriciosę z podwójnym serem, popijasz ją piwkiem i chlipiesz nad własnym losem, zastanawiając się jak doprowadziłeś się do tego stanu.

Nazajutrz, gdy stajesz przed wyborem wafle ryżowe czy chipsy ostre chilli  wygrywa to drugie. Przecież skoro od trzech miesięcy jesz niezdrowo, jeszcze tylko jeden dzień nie zrobi różnicy.

Takich jeszcze tylko jednych dni są setki.

Przychodzi TEN DZIEŃ. W sieciówkach nie ma ubrań, które pasowałyby na Ciebie. Męczysz się, wnosząc zakupy na drugie piętro. Gdy siedzisz przy rodzinnym obiedzie, ładując kolejną porcję klusek z dziurką, musisz odpiąć guzik. Kiedy partner proponuje wyjście na spacer, zastanawiasz się czy nie lepiej wziąć taksówkę.  Ponownie stajesz przed lustrem. Przestałeś przypominać samego siebie. Już nie jesteś po prostu zły. Jest Ci przykro, czujesz się rozczarowany, a najgorsze w tym wszystkim jest to, że jedyną osobą, którą możesz obwiniać o stan rzeczy jest ta, którą widzisz w lustrze.

Nie czekasz na jutro, poniedziałek czy pierwszy dzień miesiąca. Przyklejasz się do komputera, a adrenalina nie pozwala zasnąć mimo, że jest już 2:00. Googlujesz jak schudnąć – trafiasz na blogi, fora, serwisy. Prawdę mówiąc, trafiasz wszędzie – od niedawna każdy jest ekspertem od odchudzania.

I nagle czytasz, że najlepszą dietą jest paleo. Postanawiasz jeść jak nasi przodkowie, mięso takie dobre, tłuszcz taki zdrowy, cholesterol taki pożądany. Googlujesz kolejne frazy, trafiasz na tekst o tym, że paleo została wybrana najgorszą dietą 2014 roku. Rezygnujesz z odżywiania w stylu neandertalczyka i postanawiasz się kierować inną filozofią – zajadać twaróg, jogurty naturalne i wędzonego łososia (znienawidzone przez paleowców, ale promowane przez Dukana). Okazuje się, że po miesiącu wysiądą Ci nerki, więc szukasz dalej. Dieta 911 – eksplozja węglowodanów, owocowa rozpusta. Mniam – myślisz! Ale, ale – nie tak szybko! Fruktoza, wysoki indeks glikemiczny – wszak to zło w najczystszej postaci!

Trudno. W imię potencjalnych efektów rezygnujesz z owoców, nabiału, tłuszczy zwierzęcych, alkoholu, kawy (wypłukuje magnez, hellloł!), fast foodów, białego ryżu, ziemniaków.

O kurczę, zostały dwie opcje – przestawić się na fotosyntezę lub bretarianizm. Znacznie bardziej przypominasz Jacka Stachurskiego, niż wierzbę produkującą tlen, więc decydujesz się na drugą opcję. Postanawiasz żyć energią kosmiczną – skoro Typowi Niepokornemu się udało, to Tobie też się uda.

Przez trzy godziny, później jesteś zbyt głodny.

Wracasz do googlowania i okazuje się, że nie możesz jeść niczego. W zasadzie wszystko jest szkodliwe, a nawet jeśli coś należy do wąskiego grona produktów dozwolonych, to (na litość boską) nie zamierzasz co noc wypływać na połów, co rano kroczyć na polowanie, a przy każdej pełni zbierać najbardziej dorodnych okazów z leśnych polan.

Po co o tym wszystkim piszę?

20150704-IMG_0297

Internetowi twórcy urządzają sobie wyścigi w udowadnianiu, że moja racja jest najmojsza. Wpadliśmy w pułapkę, utrudniania rzeczy, które są z natury proste.

Obiecuję – jeśli nie przygotowujecie się do zawodów kulturystycznych, gdy nie zależy Wam na osiągnięciu postury Hulka, ani nie oczekujecie brzucha Michelle Lewin,  a chcecie po prostu wyglądać zdrowo, adekwatnie do swojego wieku, możecie wsadzić sobie w nos te wszystkie magiczne porady.

Jaka jest Twoja przyczyna braku sukcesów w odchudzaniu?

Najważniejsze jest określenie genezy problemu. Może zajadacie stres w pracy, może jesteście poddenerwowani sytuacją w związku, może w dzieciństwie słodycze były nagrodą przyznawaną przez rodziców za dobre zachowanie? Pomyślcie – dlaczego jecie za dużo, dlaczego wrzucacie do garnka byle co?

Określcie przyczynę i wyeliminujcie ją. Jeśli nie wyglądacie tak, jak chcielibyście – nie zadręczajcie się tym. Zaakceptujcie swój wygląd i dajcie sobie czas na dojście do określonych celów. Nie musicie skrupulatnie odważać brokułów, by zrzucić kilka kilogramów, nie musicie liczyć kalorii z rzodkiewki, by osiągnąć pożądany rozmiar. Nie musicie mieć kompletnej wiedzy na temat odżywiania, nie musicie stosować się do wszystkich porad, na które natkniecie się w Internecie. Musicie zacząć jeść bardziej świadomie, obserwować reakcje organizmu i sprawić, by sport stał się integralną częścią dnia. W ten sposób bezboleśnie wygenerujecie deficyt kaloryczny, a stracone centymetry w pasie nie będą efektem walki i wyrzeczeń, a świadomej zmiany stylu życia.

20150704-IMG_0303

Sama padłam pułapką mnogości teorii na temat odchudzania. Tworząc dla Was jadłospisy, czułam się nie w porządku proponując dżem (bo cukier), twaróg (bo krowy już nie te, mleko fatalne, nabiał be), kurczaka (bo hormony i antybiotyki), koktajle owocowe (bo fruktoza i wysoki IG), owsiankę na mleku sojowym (bo GMO), jedzenie białkowej kolacji (bo zaburzenia wydzielania i insuliny), jedzenie kolacji z węglami (bo zaburzenia wydzielania, o dziwo – insuliny), bo za dużo tłuszczy (skoczy cholesterol), bo za mało tłuszczy (obniży się poziom hormonów steroidowych).

Słuchaj swojego ciała

Wszyscy zapominamy o najważniejszym: musimy bacznie obserwować sygnały, wysyłane przez nasze ciało i pamiętać o tym, że osiągnięcie wielkich efektów, nie wymaga wielkich wyrzeczeń. Gdyby cep, był zbudowany w tak prosty sposób, jak wszystkim nam się wydaje, na pewno powołałabym się na jego przykład.

Zaczęliśmy utrudniać sobie coś, co jest łatwo. Jedz mniej, wybieraj produkty w sposób świadomy – kierując się ich jakością i wartością odżywczą, ćwicz więcej. Wygeneruj w ten sposób deficyt kaloryczny, pozbądź się z jadłospisu śmieciowego żarcia, spraw, by sport stał się obowiązkowym punktem w Twoim planie dnia. Lubisz biegać, a brzydzisz się cross fitem? Biegaj, na zdrowie! Wolisz podnosić ciężary, niż kręcić kilometry na maratonach? Dźwigaj, co sił w łapach! Znajdź swoją ulubioną aktywność fizyczną, nie bacząc na aktualne trendy. A później ciesz się efektami.

Nie każdy z nas musi mieć klatę jak Lazar Angelov czy tyłek jak Jen Selter. Nie dajmy się zwariować, nie popadajmy w skrajności.

Znajdź swój złoty środek

Jedyna skuteczna dieta to taka, którą chce się stosować przez całe życie. Znajdźmy swój własny złoty środek i przestańmy uzależniać poczucie szczęścia (lub nieszczęścia) od wyglądu. Nasze ciało jest wypadkową aktywności fizycznej, tego, co wrzucamy do garnka i stanu zdrowia. Zadbajmy możliwie najlepiej o wszystkie składowe i cieszmy się efektami.

Nie przejmujmy się złotymi radami i róbmy swoje.

20150704-IMG_0304

I właśnie do tego zamierzam wrócić. Przestać przejmować się trendami i sugestiami setek doradców. Kierować się intuicją, własnym doświadczeniem i najbardziej aktualnymi, wiarygodnymi wynikami badań.

Wam życzę tego samego – róbcie swoje, obserwujcie sygnały wysyłane przez organizm. Trwale zmieńcie nawyki żywieniowe, pokochajcie sport. Niech wygląd będzie tylko (pożądanym) skutkiem ubocznym. Stawiajcie na to, co  w Waszym przypadku przynosi najlepsze efekty. A jeśli ich nie widać, zgłoście się po pomoc do kogoś, komu ufacie.

To wszystko jest jednocześnie takie proste i takie trudne, prawda?

Autor wpisu

Monika Ciesielska

Dietetyczka, psychodietetyczka, promotorka "Pozytywnego odchudzania", autorka bestsellerów: książki "Bez liczenia i ważenia" oraz Diet z marketów.