C E L O W O wykorzystałam do kolażu normalne, prawdziwe zdjęcia z wakacji. Nie pozuję na czczo, nie prężę się po wykonanym treningu, nie mam specjalnego oświetlenia, nie miałam też diety lekkostrawnej na kilka dni przed wykonywaniem zdjęć. Chciałam się pokazać tak, jak to naprawdę wygląda, aby:
Swoje doświadczenia, doświadczenia podopiecznych i wiedzę zdobytą w trakcie studiowania dietetyki oraz podczas dodatkowych kursów m.in. z zakresu psychodietetyki opisałam i uporządkowałam w moim kursie online, który można kupić w promocyjnej cenie [TUTAJ] tylko do czwartku (26 października, 23:59).
Co tak właściwie jest w pakiecie?
Dla porządku dodam, że wymienione punkty to „myśl przewodnia” mojego jadłospisu, ale zdarzają się od niego „odstępstwa”, których nawet nie lubię w ten sposób nazywać. Najczęściej staram się kierować swoimi zasadami, ale jeśli jest to niemożliwe, to sięgam po półśrodki. Wybieram mniejsze zło, a kiedy nie ma z czego wybierać, to staram się chociaż zjadać porcje zbliżone do tych, które znam ze swojego domowego talerza.
Jeśli wiem, że na imprezie zjadłam o kilkadziesiąt frytek za dużo i wypiłam dwa kieliszki wina więcej, niż planowałam, to drugiego dnia ominę jeden posiłek/zjem mniejsze porcje/zrobię dodatkowy trening lub podejmę inne kroki minimalizujące efekty wieczornego ucztowania. A często po prostu przejdę nad nim do porządku dziennego i nie zrobię z tym faktem nic, bo tak, jak nie schudłam w jeden dzień, tak w jeden dzień nie przytyję.
Nie wyobrażam sobie rezygnować z kolacji z facetem czy wina z przyjaciółką z lęku przed przytyciem. Po to mam wiedzę i świadomość, by móc sterować swoim jadłospisem na bieżąco. Nie jestem więźniem własnych postanowień, wręcz przeciwnie. Bardzo pomogło mi zrozumienie potrzeb swojego organizmu. Poznałam swoje upodobania, odkryłam ulubione treningi i zdobyłam szeroką wiedzę na temat wartości poszczególnych produktów. Wiedza na temat żywienia to mój sprzymierzeniec – nie wróg.
Dzięki temu, że nie podchodzę do diety zero-jedynkowo a w mojej głowie nie istnieje lista „dozwolonych” i „zakazanych” produktów, mogę jeść wszystko. Dzięki głębokiemu przekonaniu o tym, co jest dla mnie dobre, co służy mojemu zdrowiu dziś i w przyszłości CHCĘ jeść określone, zdrowe produkty. A gdy najdzie mnie ochota na pizzę nie wyrywam sobie włosów z głowy, tylko po prostu ją zjadam. Nazajutrz, jak gdyby nigdy nic wracam do swojej standardowej diety.
Nie usiłuję być „NAJZDROWSZĄ WERSJĄ SIEBIE” moim celem jest dokonywanie mądrych wyborów na co dzień. Kieruję się swoimi ulubionymi smakami, wartościami odżywczymi i kilkoma prostymi zasadami. Nie utrudniam sobie życia. Często jem podobne posiłki, nie wszystkie nadawałyby się na Instagram ani do zaserwowania teściowej. Ale spełniają swoją funkcję, dają mi radość i satysfakcje, więc w mojej głowie widnieją jako wystarczająco dobre.
Przy tym ostatnim powinnam się na chwile zatrzymać.
Nie mam siły, czasu, ochoty ani ambicji na „bycie FIT na 100%”. Na coraz cięższe treningi, na bardziej wymagającą dietę, na skrupulatne liczenie kalorii czy późniejsze ważenie wykorzystywanych produktów. Dla mnie jedzenie i treningi nie są sednem życia. Są jedynie dodatkiem, czerpię z nich duże korzyści, ale nie mam ochoty, by wypełniały całe moje dnie i wszystkie zwoje mózgowe.
Dieta i treningi muszą służyć MNIE. Nigdy odwrotnie. Nie zamierzam sama wieszać sobie kuli u nogi. Chyba po to to wszystko robimy, żeby było nam lepiej, prawda?
W nosie mam uznanie innych trenerów, w nosie mam spojrzenia pełne pogardy gdy na kursie z dietetyki zamawiam makaron zamiast sałatki. Nie zależy mi na tym, by spełniać czyjeś oczekiwania wobec mojego ciała. No niedoczekanie! Nikt za mnie życia nie przeżyje, nikt nie schudnie nikt nie przytyje ;). Moje ciało = moja sprawa. To hasło równie dobrze co na transparentach podczas Czarnego Protestu wyglądałoby napisane na czole, markerem. By przy każdym spojrzeniu w lustro przypominać sobie o tym, że nie musimy „się dostosować”.
Moja sylwetka zmieniła. Wyglądam lepiej niż kiedykolwiek. Jestem sprawniejsza, silniejsza, a ciało bardziej jędrne.
Czy czuję się teraz lepsza? Nie. Czy czuję się teraz lepiej? Oczywiście.
Jednak nie za sprawą odbicia w lustrze, a mozolnej pracy nad samoakceptacją. Jeśli odpowiednia praca nie zostanie wykonana w głowie to nie ma bata – niezależnie od obiektywnego stopnia atrakcyjności, subiektywne postrzeganie siebie będzie leżeć i kwiczeć.
Brzuch zawsze będzie mógł być bardziej umięśniony, tyłek bardziej odstający, talia węższa, udo szersze, łydka szczuplejsza. Nawet gdy sylwetka zmieni się i doścignie niedoścignionego ideału, to nagle nie wyskoczy z pudełka seksowny, latynoski tancerz by odtańczyć z Tobą taniec zwycięstwa. Nie dostaniesz propozycji awansu, „koleżanki” z biura nie przestaną Cię obgadywać, a co najgorsze Ty z dnia na dzień nie zmienisz nastawienia wobec siebie tylko dlatego że jest Ciebie o kilka kilogramów mniej.
Doszłam do wniosku, że nigdy nie odchudzałam się po to, by być szczuplejsza. Byłam w błędzie. Szczuplejszą sylwetkę utożsamiałam ze źródłem codziennej radości. Myliłam ją z samoakceptacją. Dziś wiem, że ja wtedy nie chciałam być chudsza. Chciałam czuć się lepiej.
Chciałam być spokojniejsza, bardziej lubić siebie, podobać się innym, wpisywać się w obowiązujące kanony piękna, być akceptowana. Sądziłam, że szczupła sylwetka może mi to dać. Mało brakowało, a droga do niej, zabrałaby mi wszystko, co miałam w tych sferach przed rozpoczęciem odchudzania.
Presja, którą na siebie nakładałam, zabierała radość z treningów.
Ciągłe porównywanie się zabijało we mnie satysfakcję z dotychczasowych sukcesów (bo inni mieli lepsze/szybsze/bardziej jakieś efekty).
Rosnące wymagania i oczekiwania tworzyły napięcie – bywałam zawiedziona przebiegnięciem 10 kilometrów w 52 minuty, bo przecież mogłabym zrobić to w minut 50.
Wejście w „fit światek” i obserwowanie wysportowanych dziewczyn miały mnie motywować, a zaczęły frustrować – na ich tle, mimo starań, wciąż wypadałam blado.
Nowe wymagania przestały być celami i szybko stawały się więzieniem. Zamiast dązyć do równowagi, byłam „fit na medal” od poniedziałku do piątku, a później szalej dusza piekła nie ma.
Dlatego wierz mi, rozumiem Cię. Ja też TAM byłam, TO przeżyłam i na szczęście, cały ten bajzel zostawiłam daleko ze sobą. Łącząc to z wiedzą zdobytą w trakcie studiów i kursów staram Cię zarażać moim nowym podejściem każdego dnia. Wierzę w to całym serduchem <3.
Często pokładamy w schudnięciu duże nadzieje. „Cel” zrealizowany i… nic. Nic się nie zmieniło. Bo często sam cel był złe określony i zdefiniowany (np. długotrwała dieta redukcyjna i wyłącznie aeroby w treningu nie są drogą do wysportowanej sylwetki albo zmiana sylwetki nie musi iść w parze ze zmianą wagi – ja wciąż ważę 67-69 kg). Skończmy się wreszcie siebie czepiać! Myślmy o sobie lepiej. Zerwijmy z mitem „jak schudnę, wszystko stanie się lepsze”. Nie stanie się, a już na pewno nikt nie może dać Ci na to gwarancji.
Mogę jednak zagwarantować, że samo działanie na rzecz poprawy sytuacji sprawia, że z każdym dniem zaczynasz czuć się że sobą coraz lepiej – na poziomie fizycznym i psychicznym.
Odkąd celem przestało być dla mnie odchudzanie, zaczęłam chudnąć.
A musisz wiedzieć, że próbowałam schudnąć przez większość swojego nastoletniego i dorosłego życia. Marzyłam o płaskim brzuchu, który nie będzie ANI TROCHĘ odstawał, a już na pewno nie będzie pokryty fałdkami. Chciałam ważyć mniej niż 60 kg, bo brałam te liczbę za granicę bycia szczupłą albo grubą.
Żal mi tych wakacji z których nie korzystałam w pełni, bo zamiast dobrze bawić się na plaży zastanawiałam się ciągle czy gdzieś coś mi nie odstaje, a siadać nawet się nie odważyłam – fałdki się zrobią! Cellulit pokaże! Żal mi tych straconych na kompleksy lat.
Kiedy zaczęłam osiągać efekty sylwetkowe? Gdy przestałam się zmuszać. Gdy przestałam się zadręczać. Gdy powiedziałam sobie: Okej Monika, teraz jest jak jest, może będzie lepiej, może nie, ale teraz doceń to co masz i korzystaj z tego ile wlezie.
Droga do samoakceptacji była długa i wyboista, ale meta wynagrodziła wszystko. Gdy zaakceptowałam to jak w wyglądam, wreszcie mogłam zamienić MUSZĘ na CHCĘ. Przestałam karać się ćwiczeniami i dietą za błędy przeszłości, a zaczęłam inwestować w lepszą przyszłość.
Nie zmieniło się nic, ale zmieniło się wszystko. Samoakceptacja nie jest przyzwoleniem na nicnierobienie. Jest punktem startu do robienia więcej, bardziej, lepiej.
Odkąd moim celem przestał być określony wygląd czy (o zgrozo!) waga, a w ich miejsce weszły postanowienia dotyczące określonej liczby treningów czy sposobu odżywienia, odtąd zniknęła frustracja. Wcześniej zniechęcałam się zbyt wolnymi efektami, powolnie pojawiającymi się postępami (o regresie nawet nie mówiąc!).
Z jednej strony poddawałam się, gdy długo nie byłam w stanie zrealizować swoje celu.
Z drugiej strony odpuszczałam sobie, gdy tylko ten cel (rozumiany np. jako liczbę na wadze) osiągałam.
Bo po co robić coś więcej, skoro można odhaczyć pozycję z listy zadań?
W odchudzaniu droga jest celem. Jeśli skoncentrujesz się na działaniu i z działania uczynisz cel sam w sobie, efekty sylwetkowe same do Ciebie przyjdą. I niejednokrotnie Cię zaskoczą :).
Kliknij na -> porównanie mojej sylwetki z 2013 i 2017 roku .Gdyby moim celem było „schudnąć” mogłabym się teraz okopać agrafką. Zdjęcia dzielą 4 lata i 0 (zero!) kilogramów. Jeśli waga byłaby jedyną wyrocznią, myślałabym, że cały mój wysiłek poszedł na marne. A przecież gołym okiem widać, że nie!
Nie zniechęcałam się brakiem zmian na wadze, bo realizowałam swoje cele każdego dnia. Nie czekałam, aż waga zacznie mi bić brawo i ogłosi, że wygrałam konkurs na schudnięcie pięciu kilogramów. Widziałam efekty swojej pracy na siłowni (wykonując ćwiczenia poprawniej, szybciej, lepiej, dokładniej), w lustrze czy spojrzeniu narzeczonego. A na plaży ze zdjęć, to i nawet męża!
Do zobaczenia!
Wiem, że wszyscy mówią Ci co masz jeść i jak trenować. Dlatego wolę sprawić, że faktycznie będziesz chciała zacząć to robić. Odpowiednio dobrana dieta i treningi są niezbędne do zmiany sylwetki. Są też bezużyteczne, jeśli nie jesteś do nich odpowiednio przygotowana i nie wiesz jak uczynić je stylem życia. Właśnie taki jest cel Korepetycji z odchudzania.
Pamiętaj, że darmowe wsparcie w odchudzaniu otrzymasz w Pozytywnej grupie wsparcia.
W wielu miejscach (w sieci, od dietetyka, lekarza czy na ploteczkach osiedlowych u fryzjerki) słyszy się, że warto jeść pełnowartościowe/zbilansowane posiłki na co dzień. Mówi się, że to podstawa zdrowej…
Woda kokosowa, czyli naturalny izotonik prosto z tropików, to coś więcej niż tylko insta-friendly-napój. Pozyskiwana z młodych, zielonych kokosów, jest nie tylko wyjątkowo orzeźwiająca, ale i kryje w sobie bogactwo…
Temat mikrobioty w ostatnich latach stał się bardzo popularny i badań dotyczących jej wpływu na nasz organizm jest coraz więcej. To że wpływa na trawienie pokarmów jest dość oczywiste, ale…
Jestem prawie pewna, że podczas zakupów rzucił się już Wam w oczy wskaźnik Nutri-Score. To te charakterystyczne kolorowe literki na opakowaniach produktów. W supermarketach widać je coraz częściej, dlatego weźmiemy…
Bardzo fajny wpis, Super efekty. Droga jest CELEM. 🙂 Już cię pytałam na fb o polecenia trenera do treningów siłowych, dla osób z Warszawy. Bardzo ciężko znaleźć dobrego trenera, owszem w Wawie nie brakuje „specjalistów fitness” , ale często jest tak, że na siłowniach są osoby którzy dopiero rozpoczynają swoją karierę jako trener (albo są po jakimś krótkim kursie), więc bycie królikiem doświadczeniowym jakoś mi nie bardzo odpowiada. Polecałaś swojego trenera, ale nie mam możliwości żeby jeździć do Łodzi. Jako propozycja z mojej strony, a co ty na to żeby stoworzyć listę polecanych trenerów przez ciebie, twoich znajomych czy czytelniczek. Bo napewno pod okiem profesjonalisty będą lepsze, zdrowsze efekty.
Emilia, a jesteś w Pozytywnej grupie? Może tam ktoś podpowie 🙂
O już jestem, dzięki za podpowiedź 🙂
Wyszło ładne kompendium 🙂 przeczytawszy po raz kolejny uświadamiam sobie jak się cieszę że nasze drogi się przeciely a na kurs trafiłam wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam (choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam). Chyba po raz kolejny sprawdziła się zasada „dobro powraca” i to u nas obu 🙂 dziękuję :*
Aleeee porcję uśmiechu mi zafundowałaś z rana :*
Bardzo mnie to cieszy 🙂
Świetny wpis! Czegoś takiego właśnie potrzebowałam do lepszego zmotywowania się 🙂 Podchodzę do zdrowego żywienia i sportu podobnie jak Ty – wolę inwestować w lepsze samopoczucie w przyszłości niż karać się za popełnione grzechy. A jeśli mam ochotę na pizzę? To cieszę się jej smakiem, a następnego dnia idę na trening.
P.S. Gratuluję Ci efektów! Jak widać cyferki na wadze nie są żadną wyrocznią!
Twoja filozofia brzmi tak prosto ale jest złożona. Aby przejść od punktu A do punktu B trzeba wiele rzeczy przetrawić. Tyle lat krytycznego myślenia o sobie nie przeminie w ułamek sekundy bo się coś przeczyta. Ale Twoje myśli kiełkują w głowie z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień i człowiek się zmienia. Ja się zmieniłam dzięki tobie, dzięki korepetycjom za co ci dziękuję z całego serca.
Z niecierpliwością czekam na Twoją książkę ! <3
Jetem Twoją fanką od kilku lat. Dzisiejszy tekst jest najlepszy. Przede wszystkim uczysz, że dieta to nie tylko chwila by schudnąć na jakąś okazję, lub bo waga już za wysoka, a potem znowu powrót do poprzedniego ustalonego stylu żywienia. Większość nie myśli w taki sposób, bo zwykłe klasyczne nawyki żywieniowe są tak mocne, że biorą górę. A nawyk żywieniowy to nasz sposób myślenia. W moim życiu dopadło mnie hashimoto. Zmieniłam swoją dietę, oparłam ją na ogólnie dostępnych w internecie wskazówkach żywieniowych, popartych konsultacją Moniki Skuzy. Owszem , schudłam, bo jak Ty całe życie chciałam być szczuplejsza niż jestem. Chociaż nigdy nie miałam jakiejkolwiek nadwagi. Ale całe życie jestem aktywna, czyli od lat siłownia i każda inna aktywność jak rolki, narty, rower, pływanie, spacery. A ostatnio zaczęłam biegać ( tak nazywam moje truchtanie), ale cóż i tak jestem dumna. I też zdarzają mi się grzeszki jak piwo latem, sporo wina, czasami moja ulubiona beza w Tchibo ( prawdopodobnie bezglutenowa). Moje ciało wygląda nieźle, chociaż daleko mu do ideału. A i jeszcze coś: wg wagi Tanita z siłowni mój wiek metaboliczny to 37 lat, chociaż tak na prawdę mam…53.
Monika, ja Twoja drogę obserwuje od początku i muszę Ci powiedzieć że jestem z Ciebie bardzo dumna! 🙂
Świetnie wyglądasz! Dziękuję za bardzo ciekawy tekst 🙂 Pisałaś, że masz bardzo siedzący tryb życia przez co cierpi kręgosłup, a ja mam dokładnie ten sam problem. Wiem, że zajmujesz się przede wszystkim dietetyką, ale wspomniałaś o „mobility” przypisanym przez fizjoterapeutę… Może możesz polecić jakieś podobne ćwiczenia albo stronę z rzetelnymi informacjami? Dziewczyny, próbowałyście czegoś, co wam faktycznie pomogło?
(I tak na wszelki wypadek: wiem, że mogę sobie wpisać hasło w youtube i wyskoczy mi milion filmów, ale byłabym ogromnie wdzięczna za polecenie czegoś przetestowanego przez żywego człowieka, który faktycznie odczuł pozytywne efekty 😉 )
Hej, ja też mam pracę siedzącą i zaczęłam mieć problemy, i u mnie pomogła joga. Z tym że:
– przez zdecydowaną większość życia byłam bardziej aktywna, niż nieaktywna, więc mięśnie, pomimo zapuszczenia, wciąż się zgadzają,
– wcześniej przez dwa miesiące chodziłam na zajęcia z instruktorem,
– dzięki wcześniejszej aktywności fizycznej, która obejmowała takie rzeczy, jak taniec i sztuki walki, mam dobrą znajomość własnego ciała i jego możliwości, więc jestem spokojna, że nie zrobię sobie krzywdy. 🙂
Ale naprawdę jogę polecam, pół godzinki wieczorkiem i plecy nie bolą, a i sylwetka lepsza. 🙂 Jak byś chciała coś na już, to polecam kanał Agaty Ucińskiej, ma nawet specjalny filmik na okrągłe plecy.
Genialny post! Ja p prostu KOCHAM Twoje podejście do zdrowego życia i chcę tak samo!!!!!! 🙂
Pytanie ☺
Jak zdiagnozowano u Ciebie Pcos? U mnie lekarz jeden twierdzi ze mam Pcos inny twierdzi ze nie. Juz nie wiem co myśleć..
Diagnozę postawiono gdy miałam1 4 lat, później utwierdzali się w przekonaniu co kilkanaście miesięcy na kontrolach. W klinikach diagnostyka przebiegała. Ginekolog na rutynowej wizycie na podstawie USG i wyników z laboratorium też nie diagnozował PCOS.
Jakie badania musiałaś wykonać, by to potwierdzić?
Jestem bardzo ciekawa jak zmieniły się Twoje wymiary. Masz może pomiary ze wszystkich okresów? Albo może wrzucisz obecne pomiary 😉 waga wagą ale centymetr zadnej metamorfozy nie ukryje !
Zazdroszczę zmiany podejścia 🙂 zdecydowałam się na zakup, po czym zorientowałam się, że jest kilkanaście godzin po zakończeniu wyprzedaży ;-( ahhh
Wyglądasz świetnie, gratuluję!
Zaciekawiło mnie to zdanie: „filmy oglądam siedząc na rollerze i stosuję multum podobnych zabiegów, by dodać sobie choć trochę więcej ruchu w ciągu dnia”. Może rozwiniesz swoje tricki w innym poście? Część spraw, jak wybieranie schodów zamiast windy czy wysiadanie przystanek wcześniej jest dosyć oczywista, ale chętnie poczytam o bardziej kreatywnych, jak właśnie przemycanie tego rollera (nienawidzę swojego :P) przy innych czynnościach 🙂
Super pomysł 🙂
Monika napisz proszę w jakim dokładnie hotelu na Dominikanie byliście- lub na jakich konkretnych plażach/regionach.. bardzo baaaaardzo podobają mi się widoki z plaż ze zdjęć 😉
Świetny blog 😀
Dużo ciekawych rzeczy i ciężko się oderwać od czytania 🙂
Ja dopiero zaczynam przygodę z blogiem, więc też zapraszam do poczytania i skomentowania 😀
https://szyminka.blogspot.com/
Ja robię formę z apką Fitatu i właśnie na pomiary obwodów zwracam uwagę, niby na wadze to samo, a body fat spadł o 7%
Lubię Cię czytać bo masz zdrowe podejście do tego wszystkiego 🙂 zachęcam właśnie męża do zakupu kursu bo jego myślenie jest całkiem zgubne a ja nie bardzo umiem go przekonać do innego toku myślenia. Ja mam pracę stojącą/chodzącą/dzwigającą (8h na magazynie) a on siedzącą za biurkiem rzadko kiedy po 8 h (raczej po 10h) i cały czas mi mówi że za mało ćwiczę a powinnam więcej żeby poprawić sylwetkę a ja uważam że powinnam popracować nad dietą która w końcu stanowi podstawę zdrowego odchudzania ,raczej jem mniej niż PPM choć on uważa że jem za dużo i dlatego tyje… a On siedzący za biurkiem i jedzący też koło 1600-1800 kcal uważa że tylko ćwiczeniami coś poprawi w swoim wyglądzie… Nie wiem jak z nim rozmawiać ale wiem że jak nic z tym nie zrobimy to za kilka lat będziemy mieli poważne problemy zdrowotne… Mam nadzieję że zakupimy kurs i wspólnie zaczniemy zmieniać swoje nawyki żywieniowe i życie na lepsze 😉 a to wszystko dzięki Tobie 🙂 pozdrawiam serdecznie 😉
Cześć Asiu, dziękuję za wszystkie miłe słowa.
Przeczytałam Twój komentarz i zasmuciłam się. Może postawa męża wynika z czegoś innego, skoro jest zupelnie nieobiektywna? Zanim zdecydujecie się na zakup kursu, porozmawiaj z nim o Twoich i jego oczekiwaniach, może samo to pomoże.
W KzO mielibyście fajną możliwość korzystania z tego samego jadłospisu, bo kaloryczności mają rozpiętość 1500-2500 kcal, dzięki czemu można zdrowo gotować na jeden garnek. Może to będzie dla niego argument 🙂
Dziękuje za odpowiedź 😉 mojemu mężowi ciężko coś przetłumaczyć bo on wie lepiej (np. jak widzę że zaczyna z aplikacją ćwiczyć bez prawie żadnej rozgrzewki i mu zwrócę uwagę że rozgrzewka to podstawa to tylko mówi że trzy pierwsze ćwiczenia to rozgrzewka i żebym się nie odzywała bo ja nie ćwiczę … a o rozciąganiu to już nie mam co wspominać). Ale KzO już zakupiony i obiecał że RAZEM będziemy w tym uczestniczyć i będzie mi pomagał w organizacji posiłków, niestety ale pracuje na dwie zmiany i czasem nie jestem w stanie sama przygotować wszystkich posiłków a wtedy je się co jest w lodówce…
Czekam z niecierpliwością aż w końcu zaczniemy dostrzegać zmiany i mąż przyzna, że to była dobra decyzja 😀
Z niecierpliwością czekam na Twoją książkę ! <3