Blog

powrót
Wróć
04.08.2019

Dietetyk też człowiek – moje stanowisko w sprawie fit życia

Dietetyka
--
dietetyk, filozofia, fit, metamorfoza, presja, psychodietetyka

W okresie nastoletnim i wczesnej dorosłości wygląd nie był dla mnie superważny. Zależało mi, żeby ładnie wyglądać, ale nigdy nie byłam skłonna poświęcać temu dużo czasu i energii. Dla mnie wygląd był TYLKO wyglądem.

Bardziej zależało mi na innych rzeczach: dużo się uczyłam, czytałam mnóstwo książek, spędzałam dużo czasu ze znajomymi i rodziną, bardzo wcześnie zaczęłam łapać się różnych prac dorywczych. Miałam po prostu tak dużo innych ważniejszych dla mnie rzeczy, że nie było opcji skupienia się jeszcze na czymś.

Wejście do Internetu sześć lat temu i stanie się częścią fitświatka oraz społeczna presja dążenia do wyglądania Super-Fit-Spektakularnie zmieniły dużo. Myśl o chęci posiadania rewelacyjnej sylwetki została mi wtłoczona do głowy tak subtelnie, że nawet nie zauważyłam, kiedy stała się moją potrzebą. Choć prawdziwie moja nigdy nie była.

Nie miałam nadwagi, uprawiałam sport, jadłam całkiem zdrowo. W standardach realnego świata wyglądałam normalnie, dobrze. W standardach internetu: za grubo. Ciągle z tyłu głowy siedziała myśl:

Jest dobrze, ale przecież mogłoby być lepiej. Wtedy to by dopiero było!

Takie myśli są naturalne. Czasami myślę sobie, że fajnie byłoby dostać spadek po nieznanej mi cioci z Ameryki, wygrać w totolotka, nie mieć problemów, mieć większe cycki, a mniejszy nos i mnóstwo innych rzeczy. Tyle tylko, że niewiele z tych myśli zabiera mi radość z tego, co mam w rzeczywistości.

A fantazjowanie o sylwetkowym ideale miażdżyło satysfakcję z tego, na co dotychczas zapracowałam. Na potwierdzenie przytoczę post, który opublikowałam dwa lata temu na fanpage:

Wrzesień 2017, Punta Cana

Zamysł Moniki publikującej ten wpis i będącej właśnie w podróży poślubnej był prosty: pokażę odważnie jaka jestem nieidealna, a mimo to świetnie się bawię na plaży. Wy też tak możecie! Bawmy się nieidealne, hejoooooo!

Nie wiem co miałam wtedy w głowie, skoro mając takie ciało (i śliniącego się na jego widok świeżo upieczonego męża) widziałam:

  • spyrkę na brzuchu – która była tak straaaaaaaasznie daleko od dociętego brzucha, na którym pięknie malują się mięśnie
  • duże udko – tak niepodobne do tych, które niosą przez życie piękne gazele, do których wzdychałam na instagramie
  • cellulit – wstyd mi za każde pytanie, które zadałam Łukaszowi „ale na pewno w tym świetle nie widać kraterów na udzie?”
  • bycie za dużą – nie wiem na co za dużą ani względem czego za dużą, ale wtedy czułam się generalnie ZA DUŻA na bycie kimś, kogo sylwetka może się komuś podobać. Czy jakoś tak 😉

Byłam zadowolona z tego jak wyglądam – trudno nie być, jeśli wygląda się najlepiej w życiu! Bardzo doceniałam swoją siłę i sprawność, podobałam się sobie ALE… ale ta myśl, że „mogłoby być lepiej” często dominowała radość z tego jak jest. To ciągle nie było „to”. Wiedziałam, że stać mnie na więcej, mogę wyglądać jeszcze lepiej, więc zupełnie nie rozumiałam o co chodzi tym ludziom z komentarzy pod zdjęciem. Do idealnej sylwetki z moich wyobrażeń było przecież nadal daleko.

Dziś już rozumiem te komentarze. Wykonałam kawał pracy nad swoimi przekonaniami w trakcie 2,5 letniej psychoterapii. W ciągu ostatniego roku diametralnie zmieniłam spojrzenie na swoją sylwetkę i zrozumiałam czego JA chcę od zdrowego stylu życia DLA SIEBIE. Nie „co powinnam”, „co fajnie by było”, a czego ja chcę, ja potrzebuję, co ja dla siebie wybieram.

Opowiem Wam dziś o przyczynach i skutkach tych zmian.

Sylwetkowa aktualizacja

Mogłabym pominąć ten fragment, ale stali czytelnicy i obserwatorzy pamiętają pewnie jak w kwietniu mówiłam o rozpoczęciu redukcji, a nie napisałam od tamtej pory, że zdążyłam ją zakończyć. Z powodzeniem.

Przy ostatnim jesienno-zimowym epizodzie depresji przypałętało się do mnie 5 dodatkowych kilogramów. Przytyłam przez połączenie dwóch czynników:

  • skrajne obniżenie aktywności – z poziomu regularnych treningów na siłowni, codziennych spacerów i wysokiej aktywności spontanicznej, do poziomu leżenia przez większość czasu
  • taki sam (lub większy) apetyt – miałam ochotę na tyle jedzenia, co zawsze (gdy miałam dużą aktywność) a jednym ze skutków ubocznych antydepresantów jest zwiększony apetyt

Przy bardzo małym wydatku energetycznym na ruch, a przy dużym apetycie nakręcanym lekami i przyzwyczajeniem do kaloryczności adekwatnej do wysokiej aktywności trudno było utrzymywać neutralny bilans kaloryczny. No i miałam to wówczas gdzieś, były poważniejsze problemy.

Celowo to podkreślam, żeby nie pozostawić złudzeń: leki na depresję nie tuczą. Ale łatwo można się utuczyć, gdy prawie ciągle leżysz, a jeść chcesz tak, jak wtedy, gdy mogłeś góry przenosić. Fakt, że przestaje Ci na sobie zależeć nie ułatwia sprawy.

Kilka miesięcy po powrocie do formy psychicznej zaczęłam pracę nad powrotem do formy fizycznej – poprawą kondycji, odzyskiwaniem siły i redukcji do mojej optymalnej wagi. Po 3 miesiącach nie ma śladu po dodatkowych kilogramach. Ważę 68-70 kilogramów przy 172 centymetrach wzrostu i obecnie się nie odchudzam.

Zrezygnowałam z dążenia do „fit” sylwetki

Lipiec 2019, Amsterdam

Jestem zadowolona z tego jak wyglądam, podobam się sobie. Nie czuję potrzeby wyglądania szczuplej/bardziej fit/jakkolwiek inaczej.

Na pewno w nie jednej głowie czytającej ten wpis pojawiła się myśl „phi, łatwo mówić – przecież jest szczupła”.

W uszach dźwięczy mi fragment piosenki Nosowskiej, gdy śpiewała „Za gruba dla chudych, a dla chudych za gruba”, bo faktycznie – dla większości jestem szczupła. W świecie prawdziwych ludzi ;). Jednak w świecie internetowych nadludzi oczekuje się więcej. Szczególnie od dietetyków czy trenerów.

Tak, jakby poziom kwalifikacji był odwrotnie proporcjonalny do poziomu tkanki tłuszczowej.

Czasami czytam o sobie, że jestem „ulana”, „zaniedbana”, „gruba”, „leniwa”, „idę na łatwiznę” i podobne rzeczy, którymi JUŻ się nie przejmuję. Dokładnie tak, jak nie przejęłabym się, gdyby ktoś mówił o mnie „głupia”, „niekompetentna”, „niemerytoryczna”.

Skoro znam swoją wartość w kontekście intelektualnym i nie potrzebuję do jej potwierdzenia pozytywnej opinii przypadkowych osób, to dlaczego miałabym oddać INNYM prawo głosu w kwestii tego, jak mam wyglądać?

Są lepsze i gorsze dni

Tak, jak zdarza mi się zachwycić kebabem, tak nadal zdarza się załamać nad domniemanym przeokropnym cellulitem i tą małą spyrą, która w trakcie PMS-u urasta do ogromnego problemu. Czasami coś mi odpala i planuję kolejny atak szczytowy, który tym razem NAPRAWDĘ ma mnie doprowadzić do kaloryfera na brzuchu i gładkich ud.

A później idę po rozum do głowy i przypominam sobie, że sam fakt, iż pewne rzeczy (przefit sylwetka) są ważne dla kogoś innego nie sprawia, że muszą być ważne dla mnie.

Łatwiej o takie wnioski, gdy myślę trzeźwo, a nie będąc pijana hormonalnym koktajlem towarzyszącym prawie każdej kobiecie przez kilka dni w miesiącu ;).

Zrezygnowałam z dążenia do spektakularnej sylwetki

Świadomie podjęłam decyzję o zaprzestaniu dalszej redukcji czy rekompozycji sylwetki. Mimo, że nadal bardzo podobają mi się fitsylwetki, to obecnie nie jestem skłonna zapłacić tak wysokiej ceny za trwały efekt wizualny. Daję sobie prawo do zmiany zdania, bo kto wie – może moje priorytety się zmienią.

Podporządkowanie planu treningowego i diety pod kątem sylwetkowym jest wykonalne. Ba! Nie musi być nawet strasznie nieprzyjemne – nadal można jeść pysznie, nadal można robić odstępstwa od dietowego reżimu. Jednak niektórych rzeczy nie przeskoczymy. Chcąc osiągnąć maksimum sylwetkowych możliwości należy podporządkować celom estetycznym treningi i dietę:

  • opierać plan treningowy na optymalnych ćwiczeniach, a nie na ulubionych – obecnie mój plan treningowy sprowadza się do: rób to, co lubisz i rób to regularnie, a będzie dobrze 😉 zero presji – chodzę na grupowe treningi kettlebells, praktykuję jogę, czasami idę na basen, czasami na spacer – co mi w duszy gra. Jestem aktywna, bo chcę mieć dobrą kondycję, być sprawna, relaksować się po ciężkim dniu w pracy, inwestuję w ten sposób w swoje zdrowie dziś i w przyszłości, buduję siłę. To daje mi wolność wyboru aktywności, którą bardzo sobie cenię – w mojej codzienności muszę ogarniać naprawdę dużo różnych, trudnych rzeczy a treningi mają być dla mnie przede wszystkim przyjemne i satysfakcjonujące.
  • trenować częściej i dłużej – poświęcać aktywności więcej czasu, niż teraz = zrezygnować z czegoś innego (a czas jest u mnie towarem mocno deficytowym, obecnie maksymalnie skupiam się na rozwoju firmy i dbaniu o nowo wypracowaną równowagę psychiczną)
  • jeść mniej – to dla mnie potężne wyrzeczenie, bo bardzo cenię sobie aktualną możliwość nieliczenia kalorii, korzystania z uroków rodzinnych spotkań czy poznawania nowych krajów przez smaki. Uwielbiam jeść zdrowo, ale lubię też jeść do syta. Redukcja z poziomu prawidłowej masy ciała po prostu nie pozwala na jedzenie „dużo” – gdy ważysz mało, masz niższe zapotrzebowanie energetyczne. Po zakończeniu redukcji utrzymanie wagi również byłoby trudniejsze (bo ważysz jeszcze mniej, więc wydatkujesz jeszcze mniej energii niż dotychczas). Nie bez znaczenia jest też pewnie fakt, że nigdy nie byłam dziewczyną, która na randce zamawia sałatkę, zjada dwa liście i mówi orajuuuusiuuuu, ale się nażarłam ;). Zawsze lubiłam dobrze i dużo zjeść, i nic się w tej kwestii nie zmieniło tylko dlatego, że obroniłam tytuł mgr dietetyki.

W tym momencie straty (czas, mniejsza pula kalorii do zjedzenia, treningowy reżim) są dla mnie totalnie nie warte zysków (niższy procent tkanki tłuszczowej).

Nie wiem czy tak już zostanie, czy kiedyś stwierdzę, że mam ochotę bardziej zaangażować się w dopieszczenie estetyki sylwetki. Ale mam nadzieję, że już zawsze pozostanie ze mną przekonanie, że to jak wyglądam nie świadczy o mojej wartości i jest wyłącznie moją sprawą.

I że sama mam prawo decydować o tym czy już mogę się sobie podobać!

Podjęcie świadomej decyzji o zaprzestaniu pracy nad estetycznymi walorami sylwetki jest niesamowicie wyzwalające. W praktyce nie zmienia się nic: jem tak samo i trenuję tak samo, jak do tej pory.

Ale powiedzenie sobie szczerze, że temat pracy nad sylwetką jest obecnie zamknięty daje niesamowity luz i więcej radości na co dzień. Nie ciąży nade mną widmo dysonansu pomiędzy tym jak jest, a jak chciałabym żeby było.

Z tego poziomu znacznie łatwiej czuć się z siebie zadowolonym.

Moja dieta i treningi

Dieta 80% zdrowo 20% zachciankowo

Szacując na oko minimum 80% moich wyborów żywieniowych to zdrowe opcje. Jem mnóstwo warzyw, owoców, orzechów, nasion, pestek, ryb, nabiału, używam porządnych olejów, dbam o to, by dieta dostarczała wystarczająco dużo białka. Moja codzienna dieta jest urozmaicona. Nie liczę kalorii, jem intuicyjnie w ilościach pozwalających na uzyskanie sytości (ale nie przeżarcia). Jest mi z tym zdrowym jedzeniem bardzo dobrze, potrafię przyrządzać smaczne dania, nie czuję żalu i tęsknoty za czasami, gdy dwa razy dziennie jadłam białą bułę z serkiem Almette, jakiś przypadkowy obiad i słodycze/słone przekąski.

Jednak nadal w moim życiu jest miejsce na produkty, które nie mają żadnych wartości dla mojej sylwetki, kondycji czy zdrowia, ale mają wartość dla mojego komfortu psychicznego. A on też jest dla mnie cenny!

Na spotkaniu ze znajomymi zamawiamy pizzę, kiełbaski grilluję na równi z cukiniami, na randce z mężem zjem pizzę (a nawet poleję ją pikantną oliwą i popiję winem), czekolada mi nie śmierdzi, a czipsiki nie odpychają.

Tak – smakuje mi kebab. Czasami go nawet zjem. Możecie chcieć mnie za to spalić na stosie, ale dziękuję nie trzeba. Wystarczy, że raz na pół roku sama płonę po ostrym sosie.

Tak – na weselu napiję się wódki i zjem dewolaja. Zlinczujcie mnie za to. Ja wolę wznieść toast za zdrowie pary młodej.

Tak – jem ciasto z białą mąką, białym cukrem, białą śmiercią. Babcia piekąc mój ulubiony drożdżowiec zawsze dodaje magiczny składnik: miłość. Znajdę na nią miejsce w każdej diecie.

Jednocześnie mam bardzo dobre relacje z jedzeniem. To ja decyduję kiedy i co chcę zjeść. Nie mam wyrzutów sumienia, bo świadomie dokonuję żywieniowych wyborów – mam też opracowane patenty, by na bieżąco redukować ich negatywne konsekwencje. Żadna tam wiedza tajemna: chce więcej zjeść = niech zachce mi się więcej ruszać ;).

Nie jestem idealna. I mam z tym luz.

Dawniej uwierała mnie czyjaś spina w stosunku do moich wyborów. Dziś już wiem, że moja opinia nie musi być powszechnie uznawana za słuszną, by była słuszna dla mnie.

Branie cudzych wartości za własne, to nic innego, jak oddawanie życia we władanie innym ludziom. Tymczasem odpowiedzialność za wszystkie decyzje i tak ponosimy sami.

Nie ma do kogo złożyć reklamacji, jak okaże się, że INNI jednak się mylili.

Presja bycia fit jest bardzo silna. Ale to ja decyduję czy chcę się pod nią ugiąć.

Co daje mi zdrowy styl życia na własnych zasadach?

  • jestem zdrowa* – wiem, bo badam się aż nadto regularnie – generalny przegląd raz na pół roku i podstawowy przesiew co pół roku. Jeśli okaże się, że moje trójglicerydy podskoczą z wrażenia nad zjadanymi przeze mnie codziennie dwoma jajkami – zredukuję ich ilość. Jeśli nie, pozostanę wierna wnioskowi, że dbając o ogromne ilości błonnika i wysoką podaż kwasów omega 3 w diecie i ograniczając pozostałe źródła cholesterolu egzogennego (np. czerwone mięso) robię dla swojego lipidogramu wystarczająco dużo
  • jestem silna, sprawna, mam dobrą kondycję – pogoń za tramwajem mi nie straszna, spontaniczna wspinaczka na wysoką górę też nie, podobnie jak przekopywanie ogródka 3 dni z rzędu (nawet odcisków się nie boję – i tak mam je w pakiecie z kettlami). Moje ciało w niczym mnie nie ogranicza
  • podobam się sobie i swojemu mężowi – Lista osób, którym chcę się podobać zaczyna się i kończy w jednym punkcie. Na mnie. Gościnnie zapraszam na nią męża. Nie widzę powodu, by fakt niepodobania się części internautów miał sprawić, że zacznę ufać im bardziej niż sobie czy facetowi z którym sypiam.
  • mam duży komfort psychiczny – zdjęłam z siebie presję dążenia do bardziej fit sylwetki, która powodowała lekki, ale jednak permanentny stres i niezadowolenie, potęgowała poczucie bycia niewystarczająco dobrej i kierowała większość mojej uwagi na niedostatki. Teraz widzę na co już zapracowałam, widzę, że jest się z czego cieszyć, a to co widzę bardzo mi się podoba :). Możliwość wykonywania ulubionych treningów, brak presji z nieustannym pilnowaniem kaloryczności diety bardzo mi się podobają.

*w obszarach, które zależą ode mnie – nie wszystkie choroby pałętają się wokół nas na własne życzenie. Kilka zaliczyłam, z niektórymi walczę nadal, ale żadnej nie jest winny prowadzony przeze mnie styl życia – wręcz przeciwnie, pięknie łagodzę objawy PCOS, cofnęłam insulinooporność (tak – to możliwe, nawet jeśli była na tyle zaawansowana, że konieczne było leczenie metforminą).

To nie jest pójście na łatwiznę. To zdrowy rozsądek.

Zastanówmy się. Co może dać zdrowy styl życia? Główne korzyści, to:

  • lepsze zdrowie (dziś i w przyszłości)
  • lepszą kondycję/sprawność/siłę
  • lepszy wygląd
  • lepsze samopoczucie

Już teraz mam:

  • zdrowie i zadatki na utrzymanie go w przyszłości
  • kondycję/sprawność/siłę
  • wygląd, który mnie cieszy, podobam się sobie
  • dobre samopoczucie – mam dużo energii, łatwość koncentracji, lubię to co jem, a moje treningi dają dużo satysfakcji

Skoro naprawdę nie potrzebuję więcej, to dlaczego miałabym poświęcać znacznie więcej? W imię czego miałabym zabrać czas i zasoby innym sferom mojego życia?

Na pewno nie w imię trendów, mody czy poklasku na insta.

Nie musi być idealnie, by było wystarczająco dobrze

Często to powtarzam, ale ostatnio to zdanie wraca do mnie z nową mocą. Naprawdę nie musi być idealnie, by mi było z czymś wystarczająco dobrze. A że według innych moje „wystarczająco”, to „za mało”?

Trudno. Wystarczająco ciężko jest poznać i spełnić własne oczekiwania, a co dopiero próbować zadowolić innych, którzy mają na nas przeróżne pomysły.

Ale wróćmy do tego wystarczająco dobrze. Podam Wam przykład.

Męża kocham nad życie, a wiecie jakie podłe rzeczy czasami jestem w stanie mu powiedzieć? Takie, że żałuję sekundę po tym, jak te wstrętności przekroczyły granicę zaciśniętych zębów i postanowiły zasiać ferment. Po co? No po nic mądrego: żeby się wyżyć, żebym nie tylko ja czuła się źle? W celu obrony własnego ego? Nie wiem, na pewno po nic, co byłoby warte zranienia najważniejszej osoby w moim życiu. Dokładnie tak jak wtedy, kiedy to on palnie (albo zrobi) swoje głupstwo.

Czy za każdym razem obiecujemy sobie poprawę i mamy wielką nadzieję, że się nie powtórzy? Tak.

Czy wychodzi. Tak.

Aż do następnego razu.

Brzydkie to, niefajne, zupełnie bezsensowne i niesprawiedliwe. Ale czy to czyni nasz związek nieudanym, nieszczęśliwym? Nie. Bo to tylko wycinek układanki – ma na nią wpływ, ale nie determinuje całokształtu. A my jesteśmy tylko ludźmi i robienie głupstw jest wpisane na sam szczyt listy naszych kompetencji.

FIT na miarę potrzeb

W dorosłym życiu mamy wiele różnych rzeczy, o które wypadałoby zadbać. Dajmy na to:

  • samorozwój, duchowość
  • relacje z partnerem/partnerką
  • relacje rodzinne
  • znajomi i przyjaciele
  • rozwój zawodowy
  • dbanie o dom
  • nauka języków, zdobywanie nowych kompetencji
  • hobby
  • odpoczynek (zarówno dłuższe urlopy, jak i chwila wytchnienia w ciągu dnia)
  • zdrowie – nie tylko jego dietozależne aspekty, dajmy na to szukanie specjalistów i metod leczenia chorób może zajmować mnóstwo czasu
  • wygląd (sylwetka, dbanie o urodę, moda)
  • sen (!) – jeśli coś zajmuje nam prawie 1/3 życia (a przynajmniej tyle powinno), nie można tego pominąć w naszym zestawieniu

I zachodzę w głowę, jak to jest, że akurat w tym jednym malutkim elemencie jakim jest „bycie fit” zaczęliśmy aż tak świrować. Przecież:

  • zaczynając naukę włoskiego stawiamy za cel raczej możliwość podziękowania kucharzowi za wybitną pizzę, niż możliwość zrobienia Silivio Berlusconiemu wykładu na temat moralności i równouprawnienia
  • interesując się modą nie musimy posiadać każdej jednej rzeczy, która nam się podoba, by dobrze wyglądać
  • że fajnie by było mieć 6 miesięcy i pół roku urlopu, ale dobre i 10 dni jednym ciągiem

W innych sferach życia zazwyczaj wiemy, że wcale nie trzeba iść na całość, by było wystarczająco dobrze DLA NAS. Wiemy też, że jeśli w jednej sferze chcemy osiągnąć coś spektakularnego, to z czegoś innego będziemy musieli zrezygnować. Na przykład: stawiając za życiowy cel zbudowanie ogromnego przedsiębiorstwa dominującego rynek, liczymy się z tym, że przez ileś lat (może naście, może dzieścia) inne sfery życia na tym ucierpią.

Jeśli chcesz być w jakiejś sferze wybitny, w innych będziesz przeciętny.

A jak pojawia się pomysł rozpoczęcia fit życia, to do wielu z nas przykleja się wyobrażenie o sylwetce rodem ze sceny bikini fitness. O sylwetce, która jest możliwa do osiągnięcia, jednak rzadko wtedy, gdy oprócz obowiązków w kuchni i na siłowni masz inną pracę, może inne hobby, potrzeby fizjologiczne (sen, regeneracja), rodzinę, przyjaciół, związek, dzieci.

W dążeniu do ultrawysportowanej sylwetki o niskim poziomie tkanki tłuszczowej nie ma nic złego. Jeśli naprawdę tego chcesz i jesteś gotowy podporządkować temu swoją codzienność (zrezygnować z czegoś innego na rzecz pracy nad sylwetką), to super! Ale jeśli robisz to tylko dlatego, że czujesz na sobie presję bycia fit, a cały proces strasznie cię męczy i odbiera radość ze zdrowego stylu życia, to zastanów się czy na pewno warto.

Czas najwyższy na jakąś dobrą wiadomość. Upewnij się, że siedzisz stabilnie, bo istnieje ryzyko, że spadniesz z krzesła. Mam dla Ciebie totalnego newsa:

Sam możesz wybrać, co jest dla Ciebie dobre.

Zastanów się: czego oczekujesz od zdrowego stylu życia? Co ma Ci dać?

Wszyscy mamy prawo do decydowania o swoim wyglądzie – tę postawę miał wspierać ruch ciałopozytywności, który w polskim internecie realizowany jest nieco nieudolnie.

Otyłości nie powinno rozpatrywać się wyłącznie w kwestiach estetycznych. Otyłość ZAWSZE jest związana ze zwiększonym ryzykiem chorób. Owszem – osoby otyłe zasługują na miłość i szacunek. Jednak nie można pomijać niepodważalnego faktu, jakim jest zwiększone ryzyko chorób cywilizacyjnych i skrócenie długości życia wskutek otyłości. Podejmując decyzję o tym, jak wyglądasz, weź pod uwagę konsekwencje, które przyjdzie Ci za to ponieść. Tak, jak w przypadku otyłości będą to problemy ze zdrowiem, tak w przypadku dążenia do spektakularnej sylwetki będzie to konieczność rezygnacji z innych rzeczy w życiu.

Zastanów się: czego tak naprawdę chcesz dla siebie? Gdyby odsunąć na bok normy społeczne i zerknąć w zdecydowanie zbyt rzadko odwiedzane miejsce, w którym są schowane nasze szczere potrzeby i tęsknoty: co by to było? Na czym tak naprawdę Ci zależy i jaką cenę jesteś gotowy za to zapłacić? Jak będzie brzmiał ciąg dalszy odpowiedzi, która zamiast od „muszę” rozpocznie się od „chcę”?

Możesz osiągnąć wszystko. Pod warunkiem, że możesz dać z siebie wszystko.

kettlebells dr lifestyle

Życzyłabym sobie, żeby to wszystko było tak łatwe, jak przybieranie na wadze. Ale nie jest, cholera nie jest. A my nie jesteśmy nadludźmi – dysponujemy skończoną ilością czasu i ograniczoną ilością zasobów. Możemy próbować to obejść nie wysypiając się, uciekając w używki, totalnie nadwyrężać swoje możliwości… ale musimy pamiętać, że do nas wróci.

Można powiedzieć, że jak bumerang, ale obawiam się jednak, że raczej jak taran. Jak lodołamacz. To nie tylko do nas wróci, to w nas wjedzie jak dzik w kartofle.

Właśnie dlatego zachęcam Cię do zweryfikowania swoich oczekiwań względem zdrowego stylu życia. Masz pełne prawo sam podjąć decyzję o tym, co jest dla Ciebie ważne. Z kim jest tutaj coś nie tak? Z Tobą, który postanowi świadomie wybrać swoją drogę czy z tymi, którym wydaje się, że mają prawo oczekiwać od Ciebie jakiejkolwiek innej?

Prowadzenie zdrowego stylu życia nawet bez presji dążenia do jedynego słusznego wyglądu sylwetki jest trudne. Nadal wymaga czasu, nadal wymaga poświęceń, a często też nauki – jest ogromne grono osób, dla których zdrowe i smaczne gotowanie to czarna magia.

Idealny styl życia dla nielicznych vs. realny dla większości

Napisałam ten artykuł z okazji szóstych urodzin mojego bloga. I dedykuję go przede wszystkim sobie. Żebym sama pamiętała o wszystkich tych argumentach, gdy zwątpię w swoje podejście. Żebym odważnie promowała zdrow(sz)y styl życia, który choć nie jest idealny, może przynieść niesamowite korzyści.

Wierzę, że szczere, niczym nieskrępowane pokazywanie, że dieta nie musi być idealna, może być dla kogoś inspirujące. Że w „fit świecie” jest miejsce również dla ludzi, którzy nie chcą dążyć do spektakularnej sylwetki, ale jednocześnie chcą o siebie dbać, chcą czuć się dobrze w swoim ciele i realizować założenia zdrowego stylu życia na własnych zasadach.

Gdybyśmy wszyscy zastosowali się do uproszczonych zasad zdrowego stylu życia (nawet z zachowaniem miejsca na pewne niezdrowe nawyki), problem epidemii otyłości zostałby rozwiązany w ciągu jednego pokolenia.

Mam nadzieję, że udało mi się nie wpaść w ton „moje podejście jest najlepsze na świecie, a każdy kto myśli inaczej jest głupi”. Nadal podziwiam atletyczne sylwetki – podobają mi się wizualnie i imponują wytrwałością, która pozwoliła zapracować na tak imponujące efekty.

Jednocześnie stawiam wyraźną granicę pomiędzy „podoba mi się” a „bez tego nie będę szczęśliwa”. Dokładnie tak, jak zachwycam się torebkami Chanel, a na co dzień jestem zadowoloną użytkowniczką Dzikiego Józefa i Sabriny Pilewicz z OLXa. Podoba mi się Porsche Panamera, ale nie jest mi przykro docierać do celu Volkswagenem Touranem rocznik 2005. Lubię swoje nogi w szpilkach, ale w trampkach też mi się podobają.

I nie ma to nic wspólnego z godzeniem się na bylejakość – po prostu bilans strat i zysków pokazuje, że praca nad fit sylwetką więcej by mi zabrała, niż dała. Dlatego bez żalu z niej rezygnuję. Ale nie rezygnuję z dbania o siebie, swoje zdrowie i kondycję! Odpuszczam jedynie dokręcanie śruby w imię dodatkowych korzyści estetycznych. Reszta pozostaje bez zmian – nie odpuszczam aktywności, nie odpuszczam diety, nie odpuszczam zdrowych nawyków. Po prostu nie potrzebuję być już szczuplejsza.

Z kolei gdy przybrałam na wadze te ostatnie 5 kilogramów, stwierdziłam, że warto poświęcić trochę więcej czasu i uwagi, żeby wrócić do mojej optymalnej sylwetki. Bez presji, bez parcia na szybki wynik, bez stresu. Z miejscem na wszystko, co lubię.

I takiego odchudzania chcę uczyć innych :).

Potrzebujesz diety wspierającej w realizacji celów?

Psssst… Jeśli po lekturze artykułu stwierdziłeś, że to dobry moment by zacząć pracę nad zmianą nawyków, poprawić swoje odżywianie a może też sylwetkę – rzuć okiem na moje diety z marketów. Spełniają wszystkie założenia opisywane w artykule i mogą wesprzeć Cię w dążeniu do TWOICH celów:

Wszystkie zakupy zrobisz w jednym sklepie (dostajesz też listę zakupów). Gratis to wideoporadnik, w którym ja i Marta Hennig tłumaczymy jak radzić sobie ze zmianą stylu życia na zdrowszy (i jak ułatwić sobie korzystanie z diet).

Jadłospis powinien być traktowany jako narzędzie, które pokazuje Ci jak komponować posiłki, żeby zachować sytość, jakie produkty warto jeść, jakie sprytne rozwiązania stosować w kuchni, żeby nie poświęcać na zdrowe odżywianie szalonych ilości czasu. Dietowanie nie powinno być traktowane jako sposób na życie, ale na wielu etapach odchudzania może bardzo pomóc.

Autor wpisu

Monika Ciesielska

Dietetyk, samozwańczy doktor Lifestyle - pisze lekko o sprawach wagi ciężkiej. Promuje zdrowe podejście do zdrowego stylu życia i pozytywne odchudzanie oparte na skutecznych, udowodnionych naukowo metodach. Lubi czekoladę i hamburgery, ale udało jej się schudnąć - Tobie też ułatwi zadanie.

Komentarze

Komentuj jako gość:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

lub
  • Hej, przeczytałam całe, lubię długi artykuły 🙂 Daję znać, bo prosiłaś o to na FB 🙂 Podoba mi się, jak zmieniło się Twoje myślenie. Ja uważam, że wyglądasz obłędnie i taka figura jest w zupełności dla dietetyka w dzisiejszych czasach wystarczająca.

    Sama mam problem z tym, że co z tego, że schudnę, jak nie będę się sobie podobać, bo będzie mi skóra wisieć tu i tam. Teraz też się sobie nie podobam, bo ważę zdecydowanie za dużo. Pytanie, czy lepiej być grubym i z tym pogodzonym, czy szczupłym z wiszącą wszędzie skórą 🙂 Z wieloma rzeczami udało mi się już wygrać, ale z tym nie umiem. Przez to czasem jem to, czego nie powinnam. Nie dlatego że chcę, ale dlatego że boję się, jak będę wyglądać, jak już dojdę tam, gdzie być chcę… To sama siebie sabotuję 🙂

    Trzymam kciuki za kolejne 6 lat bloga i aby tylko rozwijał się dalej.

    • Ania, na szczęście jest coś pomiędzy: wcale nie musisz chudnąć bardzo dużo i bardzo szybko, a przy odchudzaniu na spokojnie widmo „wiszącej skóry” się oddala 🙂 A nawet jeśli zmiany zachodzące w sylwetce przestałyby Ci się podobać, to zawsze w dowolnym momencie możesz zakończyć redukcję 🙂

  • Tak bardzo się cieszę, że tu trafiłam! Z tym wszystkim, co napisałaś – raczkuję. Chwilami nieudolnie, ale raczkuję. A nigdy wcześniej nawet nie raczkowałam. Dziękuję.

    • Najważniejsze, że jesteś już na dobrej drodze 🙂

  • „Zawsze lubiłam dobrze i dużo zjeść, i nic się w tej kwestii nie zmieniło tylko dlatego, że obroniłam tytuł mgr dietetyki.” – mam ochotę powiesić sobie ten cytat nad łóżkiem!! U mnie też już minęły czasy, kiedy na spotkaniu z rodziną czy znajomymi zastanawiałam się, czy ludzie obserwują to ile i co jem i jak sobie to odniosą do mojego zawodu. Też miałam bezsensowną presję posiadania płaskiego brzucha i bardziej odstającej pupy. Ale w końcu przetłumaczyłam sobie, że wolę moje 64 kg i 25% tkanki tłuszczowej w parze z pierogami na randce zamiast sałatek i nie zamienię jazdy na rowerze na treningi na siłce. I jest super! 100 lat dla bloga, Kochana 🙂

  • Ten artykuł mimowolnie zadedykowałas i mi teraz też jestem na podobnym etapie, z PMSowymi zjazdami
    .. a za zdrowie pary młodej tylko wódką

  • Jeszcze żaden twój artykuł nie był za długi. Twoje spojrzenie na dietetykę i odżywianie dla mnie jest jedynym słusznym i my twoje klientki nie jesteśmy jednostkowym przykładem. Dalszego rozwoju, nowych smaków , oby z każdej twej podróży wracał nowy pomysł na danie i co najważniejsze dalszego spełnia się życzę

    • MakSi nieustannie dziękuję za całe Twoje wsparcie <3

  • Nie jestem idealna i po twoim KzO, po tym w jaki sposób piszesz/ mówisz o diecie, po tym w jaki sposób piszrsz/ mówisz o swoich potyczkach z życiem… mimo, że jestem już niemal w „babciowym” wieku to ogromnie ci dziękuję właśnie za to podejście do życia, za to, że uświadomiłam sobie, że mogę być wystarczająco dobra, a nie doskonała. Świetny artykuł. Trzymam kciuki za ciebie, siebie i wszystkie inne kobiety, które są w na tej samej drodze.

    • Przyłączam się do zbiorowego trzymania kciuków w imię wszystkich kobiet ! 😉

  • Twój wpis wylądował właśnie w moich ulubionych zakładkach, bardzo Ci za niego dziękuję!

    • a ja za komentarz – uwielbiam wiedzieć, że moja pisaniana jakoś komuś pomaga:)

  • Przeczytałam! Jestem u Ciebie krótko dzięki koleżance, która tak jak ja ciągle chce zrzucić parę kilo. Polubiłam Cię całą tzn. podoba mi się to co robisz, jak wyglądasz i jakie masz podejście do życia. Obserwuję na fb oraz insta i szykuję się do wykupienia diety ale wiadomo zawsze jest coś. Tym razem nie byle co bo właśnie poznałam Cię w wyjątkowych okolicznościach a mianowicie w ciąży. Dlatego czekam aż skończę karmić piersią(dopiero i aż 4 miesiące za mną) i wtedy się do Ciebie odezwę oraz opowiem o sobie więcej. Póki co czytam wszystko co piszesz bo leczysz mój umysł i pokazujesz, że można żyć tak jak do tej pory wprowadzając małe modyfikacje i być szczęśliwym. Pozdrawiam serdecznie i życzę samych wspaniałości, 100 lat!

    • Wszystkiego dobrego dla Ciebie i malucha! 🙂

  • Monika świetny artykuł. Jestem z Tobą od „afery” rozmiarowej 🙂 i niezmiennie Cię podziwiam. Kapitalnie się Ciebie czyta! Bądź dalej sobą!!!

  • Pamiętam ten post z 2017! Co więcej, nawet przypominam sobie, jak mnie zirytował 😀 Twoja aktualna wizja diety i odchudzania mi się bardzo podoba – mam jadłospis Lidlowy i z przyjemnością korzystam 🙂

  • Nigdy nie zostawiłam komentarza, choć bloga namiętne czytam od ponad dwóch lat. Zawsze ten wewnętrzny krytyk mówił mi, że nie warto: bo się ośmieszę, bo nikogo nie interesuje moje zdanie itd. Dziś chcę Ci Monia podziękować za to, co robisz Wiem już, że dojdę do celu „wagowego” prędzej czy później. KzO i Twoja filozofia to najlepsze, co mogło mnie spotkać. Nie tylko dlatego, że mogę jeść i smacznie i zdrowo. I nie dlatego, że wiem, że jeśli zjem ciastko to nic się nie stanie. Bo było w bilansie. A jeśli nie było, to pójdę na spacer. (Choć to też jest dla mnie ważne i fajne). Dziękuję Ci za to, że jesteś prawdziwa. Szczera i taka bliska (choć się nie znamy poza siecią) . Za to, że jesteś zaangażowana i kompetentna a jednocześnie nie narzucasz swojego punktu widzenia. Najbardziej jednak pragnę Ci (i Twojemu blogowi) podziękować za to, że zyskałam wreszcie SPOKÓJ. W końcu czuję, że robię coś dla siebie. I z własnej woli, w zgodzie ze sobą, a nie przeciw sobie. Nie muszę się szarpać czy na obiedzie mogę zjeść schabowego i nie mam wyrzutów sumienia po zjedzeniu lodów. Powoli naprawiam swoje relacje z jedzeniem. A przede wszystkim i niespodziewanie relacje z sobą i wiem juz, że dam radę. I nie dlatego, że to ostatni raz ale dlatego, że będzie to mój styl życia, nie miesięczna dieta. Do tego mnóstwo rzetelnych informacji nt zdrowia, sportu, odżywiania, suplementów itd podanych w przystępny i zabawny sposób. Dlatego nie mam mętliku w głowie, gdy ktoś mnie pyta: odchudzasz się i jesz tyle na kolację? Albo: a to chleb nie jest tuczący? Rozwijaj się dalej i rób to,co robisz bo jesteś w tym świetna Ps Mam wielką nadzieję napisać do Ciebie za jakiś czas maila, żeby się pochwalić efektami PS 2 Wg mnie masz boskie ciało. A słynne zdjęcie z pupą to jest PETARDA i myślę, że marzenie wielu babeczek. I żeby takie kształty mieć, i żeby czuć się swobodnie ze sobą na tyle, by taką fotkę mieć

    • Mnie ZAWSZE interesuje zdanie człowieka, który jest po drugiej stronie 🙂 A już szczególnie wtedy, gdy jest tak cudownie motywujące 🙂

      Czekam na raport z metamorfozy <3

  • Dla mnie okres wakacyjny to też pewnego rodzaju rocznica a Twój wpis spowodował że też chciałabym podzielić się swoją historią. Okres dojrzewania nie był dla mnie łaskawy i kojarzy mi się nie tylko z uporczywym trądzikiem, ale również fałdkami na brzuszku. W liceum i na studiach pojawiały się etapy dziwnych głodówek czy chodzenia na siłownię, ale nigdy nie mogłam przekonać się co do zmiany zasad odżywiania. Uwielbiałam kotlety schabowe mojej mamy, wszelkiego rodzaju słodycze, chipsy i kanapki na śniadanie suto smarowane majonezem. Studencki tryb życia, a potem dodatkowo łączenie pracy z nauką nie pomagało w bardziej regularnym stylu życia. Brak ćwiczeń (bo raczej bieg na tramwaj się nie liczy…), drożdżówka złapana w biegu czy tłusta lazania w stołówce nie były dobrem wyborem, a kolejne kilogramy pojawiały się nie wiem kiedy. Wyjście po nowe ubrania było koszmarem, często nie wyglądałam w nich tak jak bardzo bym chciała, czułam się coraz bardziej ociężała. Nie była to jeszcze otyłość, rozmiar 40-42 był jeszcze na mnie dobry, ale nie zmierzało to wszystko w dobrym kierunku. Dwa lata temu skończyłam studia, mogłam skupić się na pracy a studenckie mieszkanie z jednym palnikiem zamieniłam na takie z prawdziwą kuchenką. Zaczęłam regularnie jadać i przygotowywać posiłki do pracy, zaprzyjaźniłam się z owsiankami czy omletami z owocami, pożegnalam z białym pieczywem w zatrważających ilościach a polubiłam z ciemnym chlebem i makaronem pełnoziarnistym; cukierki i czekoladki w szafce w pracy zastąpiły orzechy i batony dobrej kalorii i wreszcie zaczęłam pić wodę (która dotychczas wydawała mi się czymś obrzydliwym). Powoli wdrażałam w życiu nowe zmiany, szukałam ciekawych przepisów i starłam kurz z karty Multisport. Po pół roku poczytałam więcej o PPM, deficytach energetycznych, ściągnęłam fitatu i zaczęłam porządnie liczyć kalorie. Po kolejnym pół roku, w lipcu stwierdziłam, że odchudzanie na własną rękę nie jest zbyt mądrym pomysłem i poszłam do dietetyka (a w zasadzie poszliśmy, bo namówiłam też narzeczonego). Niedawno minął rok od naszej pierwszej wizyty, a ja nie wiem kiedy ale gdzieś po drodze tej dwuletniej podróży zgubiłam ponad 15 kg. Dla niektórych to dużo, dla niektórych mało, ale oprócz straty kilogramów to wielka zmiana w moim życiu. Poznałam wiele nowych przepisów i stałam się dużo lepszą kucharką, duży bidon wypełniony wodą to mój znak rozpoznawczy w pracy i wszyscy wiedzą że mam zawsze własny obiad, a wypchana torba oznacza że po pracy odwiedzam siłownię. Dieta to dla mnie nie tylko dieta ale całkiem nowy styl życia. Moje zainteresowanie kwestiami zdrowego trybu życia też jest coraz większe – nie tylko czytam blogi, ale też kupuję książki, a ostatnio byłam na szkoleniu Dietetyki #NieNaŻarty. W tym wszystkim raz bywa lepiej, raz gorzej – czasami po kontrolnej wizycie skaczę z radości, a czasami mam ochotę rzucić to wszystko w cholerę i zjeść batona, dwa, a najlepiej dużą milkę. Po drodze staramy się też żyć – były i wakacje, i degustacje tortów ślubnych przed naszym weselem, wizyty u rodziny, randki czy wyjścia ze znajomymi. Chyba najtrudniej mi jest to wszystko pogodzić i znaleźć w tym wszystkim zdrowy balans, dlatego bardzo dziękuję Ci za ten wpisy i Twoje podejście. Wciąż uczę się tego, że kawałek sernika to nie zło i nie muszę wypominać go sobie tydzień, ale od trzeciej dokładki mogłam się już powstrzymać. Staram się trzymać zdrowych proporcji (80/20) i jak na wojnie – raz przegrywam walkę z pysznym ciastem, a raz to ja jestem górą. Przestałam też zwracać uwagę na komentarze ludzi – często wiedząc że jestem na diecie niezbyt miło komentowali że z okazji urodzin koleżanki zjadłam kawałek ciasta.
    Jeszcze zostało mi kilka kilogramów do zgubienia i bywam z siebie niezadowolona, bo wiem, że mogłabym to zrobić szybciej, lepiej i mocniej. Kiedy jednak spojrzę z perspektywy czasu i widzę jaka wielka zmiana zaszła w moim życiu czuję, że naprawdę to co osiągnęłam jest powodem do dumy. Pożegnałam się z nawracającymi migrenami, mam dużo więcej energii, nauczyłam męża lubić owsianki, a w mojej szafie niedawno pojawiły się nowe ubrania w rozmiarze S.
    Wiem że przesadziłam z ilością słów, ale tym wpisem i moją historią chciałam Ci pokazać jak bardzo Cię potrzebujemy – życzę Ci wielu kolejnych takich rocznic!

    • Gratuluję dotychczasowych wynikó i życzę wytrwałości w docenianiu tego, co już masz <3

  • Najlepsze życzenia z okazji 6 urodzin bloga 🙂 oby rósł w siłę i doprowadził Cię dokąd tylko zamarzysz. Bo jak kiedyś ktoś kiedyś na naszej grupie powiedział – o Monice jeszcze będzie głośno, zobaczycie 🙂

    • Na razie cieszę się, że wreszcie sama siebie zaczęłam dopuszczać do głosu i zrobiłam się odważniejsza w wyrażaniu opinii 🙂

  • Za dystans do siebie, za szczerość, za brak spiny!

    • Moją wypowiedź poprzedzały miliony ikonek z brawami, ale chyba się nie dodały… W każdym razie jestem pod wrażeniem!

  • Od dłuższego czasu obserwowałam Cię na instagramie, dopiero niedawno postanowiłam przeczytać Twojego bloga. I cóż po przeczytaniu kilku artykułów dotyczących samoakceptacji zbierałam szczękę z podłogi. Zastanawiałam się jak kobieta, która mnie nie zna a ja nie znam jej tak dokładnie opisała moją sytuację. Chciałam „zmienić swoje życie” wiele razy, kupowałam diety i programy treningowe, ale szybko z nich rezygnowałam bo byłam sfrustrowana i nie chciałam dalej być „fit” skoro muszę jeść z kartki i ćwiczyć wtedy kiedy zwyczajnie mi się nie chce po ciężkim dniu. Czekałam na cudowną motywację, która sprawi, że jednego dnia na zawsze odrzucę czekoladę i będę ćwiczyć jak te instafit dziewczyny. Liczyłam, że jak osiągnę tą wymarzoną sylwetkę (chociaż nie miałam jasno wytyczonej wagi wymiarów jak ta sylwetka ma wyglądać) moje życie będzie bajeczne. Będę patrzeć rano w lustro i myśleć jaka jestem zajebista, życie zawodowe i prywatne będzie kwitło w najlepsze bo przecież wreszcie będę wyglądać jak chcę….
    Czytając Twoje posty zrozumiałam, że ja chcę się zaakceptować i polubić. Powoli małymi krokami nawiązuje ze sobą kontakt.
    Chciałam podziękować Ci za to o czym piszesz, życzę kolejnych 6, 16 i 60 lat istnienia tego bloga.

    Buziaki,
    Nikola

    • Dziękuję za bardzo motywujący komentarz <3. Myślę, że Twój wniosek końcowy - że tak naprawdę nie potrzebujesz się zmieniać, tylko siebie polubić, może być początkiem bardzo fajnej przygody :). Bo gdy startujesz z poziomu "akceptuję siebie = uznaję istnienie swoich zalet i wad", to możesz świadomie zdecydować, co faktycznie wg Ciebie jest Twoją wadą i w jakim stopniu chcesz to zmienić.

  • Przyznaję, że pominęłam kilka zdań zanim dobrnęłam do końca.
    Już kiedyś pisałam komentarz pod Twoim wpisem… Też jestem dietetykiem i DZIĘKUJĘ CI ZA SZCZEROśĆ, bo prawdopodobnie dzięki Tobie potrafię stawiać sobie poprzeczki trochę niżej. 🙂
    Pracuję teraz. już tylko na jakieś półtora etatu (w zeszłym roku były to spokojnie 2 etaty). Plan jest taki, żeby zbić do jednego i zrozumieć, że ilość pacjentów i kasy w portfelu to nie jedyny cel w życiu. Zwłaszcza, że chłop już się nie wkurza, że wieczory spędza sam. <3

  • Żebym mogła „odpowiednio” skomentować ten wpis, pewnie wyprodukowałabym komentarz długości Twojego posta. Bosko, że się tym dzielisz! I mimo, że przy prawie każdym akapicie kiwałam głową i myślałam „o to, to, tak, zgadzam się”, to jakiś kontr-głos w głowie mówił „Ale hello, przecież posiadanie super-fit-sylwetki nie wymaga przecież AŻ TYLU wyrzeczeń”. Że po prostu za bardzo lubię jeść. Super, że jednak uświadamiasz, że jednak owszem, wymaga. Gdyby nie wymagał już dawno zrzuciłabym te ostatnie 5kg 😉 A ono sobie ze mną ciągle jest, i może już będzie. Bo najwidoczniej zrzucenie ich jednak wymaga ode mnie więcej, niż na ten moment chcę dać. I to też w porządku, że nie dążę do pożegnania ich za wszelką cenę. Tak, jak napisałam na fb niedawno, cieszę się, że w końcu jestem w podobnym miejscu, jak to opisane przez Ciebie. W wielu innych dziedzinach życia nauczyłam się, że ludzie nie przejmują się nami tak bardzo, jak nam się wydaje, a jakoś przez lata bycia „tą grubszą”, miałam wrażenie, że ludzie ok, lubią mnie i szanują za osobowość, ale jednak prawie zawsze myślą też, że mogłabym być szczuplejsza albo trochę odstaje mi brzuch. Nadeszła pora, gdy przekonałam się – i ciągle sobie o tym przypominam – że najpewniej większość ludzi ma w głębokim poważaniu rozmiar moich spodni i na pewno nie zauważa, że poprzedniego dnia zjadłam pizzę, chipsy i wino, zamiast sałatki na kolację. A nawet jeśli – to tylko moja sprawa.

    • Uspokoję Cię – te „kontrgłosy” pojawiają się i w mojej głowie! Ba! Przecież jako zajebisty dietetyk umiałabym sobie ułożyć super dietę, na której naprawdę rzadko będę głodna i zmieszczę rzeczy, które lubię.

      Ale nie zmieszczę restauracji tak często, jak lubię.

      Jeśli zechcę zjeść normalny, pełnowymiarowy obiad w rodzinnym domu z deserem, to będzie musiał być jedyny posiłek tego dnia.

      Będę miała jeszcze mniej czasu dla siebie, bo do treningu siłowego będę musiała dorzucić interwały, a więcej posiłków przyrządzać w domu.

      I naprawdę okazuje się, że jednak to jest wyrzeczenie aktualnie nie warte zysków. Nie teraz, gdy cieszę się świezo odzyskaną radością z życia i mam na nie taki wielki apetyt… Nie tylko na jedzenie ;). Na robienie wszystkiego i cieszenie się tym luzem.

      A najbardziej cieszę się, że ten LUZ da się połączyć z wyglądaniem nadal dobrze i podobaniem się sobi, byciem zdrowym i sprawnym. Ta mała różnica pomiędzy luzem a dokręceniem śruby to naprawdę TYLKO estetyka. I tak jak nie chce mi się poświęcać co rano 30 minut na makijaż, choć bardziej podobam się sobie w starannym makijażu, tak samo nie chce mi się poświęcać wielu rzeczy w imię dążenia do estetycznego ideału sylwetki.

      • Wiedziałam, że publikując ten komentarz w formie wpisu na insta, to odpowiedź na moje refleksje 🙂 I dziękuję jak zawsze za porządki również w mojej głowie pod tym względem 🙂 To co opisałaś, działa u mnie od bardzo dawna, tylko podszyte lekkimi wyrzutami i presją. Odrobina innej perspektywy i od razu z wyrzutów robi się pogodzenie ze swoimi decyzjami 😉

  • Lektura tego posta była dla mnie bardzo przyjemna i cieszę się, że udało Ci się wszystko tak poukładać w głowie. Oby dalej wszystko było po Twojej myśli, a sobie również życzę, żebym potrafiła z takim spokojem i radością podchodzić do spraw żywienia i sportu.

    • Dajs obie tyle czasu, ile potrzebujesz i nie przejmuj się chwilowymi załamkami – tak jak pisałam, nadal czasami zdarzają mi się odpały, to normalne po całym życiu z nawykowym myśleniem o sobie „niby fajnie, ale może być lepiej”

  • Przyznaję, że pominęłam kilka zdań zanim dobrnęłam do końca.
    Już kiedyś pisałam komentarz pod Twoim wpisem… Też jestem dietetykiem i DZIĘKUJĘ CI ZA SZCZEROŚĆ, bo prawdopodobnie dzięki Tobie potrafię stawiać sobie poprzeczki trochę niżej. 🙂
    Pracuję teraz. już tylko na jakieś półtora etatu (w zeszłym roku były to spokojnie 2 etaty). Plan jest taki, żeby zbić do jednego i zrozumieć, że ilość pacjentów i kasy w portfelu to nie jedyny cel w życiu. Zwłaszcza, że chłop już się nie wkurza, że wieczory spędza sam. <3

    • A ja Ci życzę, żeby udało się tak przeorganizować model biznesowy, żeby zmniejszyć ilość pacjentów, a nie zmniejszyć ilości kasy w portfelu! 🙂

  • Potwierdza się tylko moja teoria, że mało jest ludzi zadowolonych z siebie. Nawet jak widzisz piękną dziewczynę w TV to okazuje się, że i ona znalazła w lustrze coś strasznego – np. piegi na plecach. Myślę, że to jest bardzo smutne, jak bardzo potrafimy nie lubić siebie, jak dużo od siebie wymagamy i jak wysoko stawiamy poprzeczki.. A w zasadzie chodzi przecież tylko o to, żeby fajnie to życie przeżyć. Z piegami na plecach czy nie, ono może być i tak wspaniałe. Zawsze mówię, że wszystko zależy od Ciebie. Możesz być piękna i czuć się brzydka, możesz być zdrowa i leżeć w łóżku ze zmęczenia.. A są osoby, którym naprawdę los stawia kłody pod nogi, mają np. garba, sztuczne oko , a niektórzy zazdroszczą im urody.. A i Ci na z wyrokiem śmierci , ciężką chorobą, mają często więcej energii od tych zdrowych.. Od nas zależy to jacy jesteśmy, bo wystarczy na siebie spojrzeć trochę inaczej.. Przez pryzmat miłości i szacunku do własnej osoby, duszy i ciała.. Tak wiem , że to trudne , masz od tego swojego terapeutę, ale ciesze się, że kochasz siebie coraz bardziej 🙂 Czasami Cię czytam i zadzwiam się sama, ile nauczyłam się od Ciebie rzeczy, których Ty jeszcze nie wiesz, albo dowiadujesz się później.. Tak jak ten wpis dziś.. Ja już to wiem, co Ty właśnie odkryłaś.. Tylko ja nauczyłam się tego od Ciebie. Czy to nie zabawne? 🙂

    • Dlatego wyznaję zasadę: na wszelki wypadek, zawsze bądź dla kogoś miły – nigdy nie wiesz, co może teraz przeżywać.

      A Twój wniosek końcowy świadczy o tym, że jesteś bardzo wnikliwym obserwatorem :). Te moje odkrycia dokonały się już całkiem dawno, ale nigdy nie wystarczało mi odwagi, żeby jasno opisać swoje stanowisko. Wszystkiego dobrego dla nas <3

      • Znam jeszcze takie zdanie, z pewnej Komedii Małżeńskiej – „to głupota wymagać od filozofa żeby żył według własnych maksym” 🙂 Z jednej strony zazdroszczę Ci , że jesteś taka mądra, a z drugiej strony współczuje , że nie możesz siebie czytać z mojej perspektywy 😀

  • A ja myślałam, że jogę to trzeba codziennie praktykować choćby te 10 minut…jednak nie udawało mi się codziennie znaleźć dla siebie tylko tyłu minut i jogę odstawiłam całkiem 🙁 smuteczek mnie ogarnął, że się poddałam, że albo coś robie na 100% albo w ogóle… No to wrócę do tych 2-3 x w tygodniu. Wierzę, że mi się uda.

    Też lubię jeść, tak bardzo, że mogę jeść od rana do wieczora, a przed okresem to już całkiem- co prawda nie przytyję ( i nie schidne gdy objadać się przestanę), ale męczące to dla głowy jest- ciągłe myślenie, że za dużo jem 😉 chyba nie skoro nie tyję hahah 🙂

  • Aż się cieszę, że trafiłam na Twojego bloga raptem około pół roku temu a nie wcześniej. Gdybym wpadła na twoją stronę dwa lata temu, zobaczyłabym Twoje zdjęcie z podróży poślubnej i Twoje ubolewanie nad własną niedoskonałością, szybciej bym 'Cię’ wyłączyła i nie wróciła niż doczytała do końca. Sama od jakiegoś czasu walczę z różnymi przeciwnościami losu i chorobami, które niestety raczej ciągną do ciasta czekoladowego niż roweru, więc każdy twój wpis, każda relacja, notka, słowo jakoś dodają odrobiny nadziei i chęci do walki o każdy dzień. Bo przecież jak ona mogła to i ja dam radę 😉 Bo jak inne potrafią to ja też 🙂 W końcu niestety, albo stety nie jestem super wyjątkowa i mimo, że czasami może się tak wydawać, z takimi samymi bolączkami walczą codziennie tysiące kobiet. Dlatego w kupie siła 😉 W skrócie, dzięki, dzięki, dzięki 🙂

  • Wspaniały wpis i przemyślenia, dzięki za taką szczerość! Coś się wszystko pomieszało… U mnie kiedyś aktywność była naturalna, to się grało ze znajomymi w kosza, jeździło na rowerze, jadło dużo, często zdrowo ale również i mniej zdrowo (wcake o tym nie myśląc). Potem wpadłam w pułapkę stania za długo przed lustrem, porównywania zdjęć itd. I czym bardziej się starałem tym gorzej wychodziło. Bo albo za dużo ćwiczyłam, albo za malo jadłam, nadrabialam smieciowym jedzenie., nabawilam się kompulsywnego odżywiania, a figura… Przez wszystkie te lata jakoś wcale się nie zmieniła (nigdy nie byłam otyła, jedyne co to przeszkadzałe mi masywne uda i zbieranie sie na tylku wszystkiego). I te kilka kg w tą czy w tamtą niewiele we mnoe zmieniały tak naprawdę a samopoczucie było podłe, czas zajęty na rozmyślania nad tym, przeglądanie stron. Dlatego dobrze było znaleźć Twojego bloga! Ogarniam się 🙂 staram się żyć zdrowo, lubię gotować fajne rzeczy, ćwiczyć z Martą, biegać, ale nie ma już we mnie spiny. Jak zrobię w jednym tyg więcej km to super, a jak w nastepnym pospaceruje a wieczorami zrobię codzienne maratony filmowe z mężem jedząc kanapki z serem to nie będę nad tym płakać 🙂 nakbardziej żałuję przez te lata straconego czasu. Nie na aktywność, ale nad myślenie nieistanne o tym. Tyle innychcpasji przez to straciłam. „bo nie było kiedy”. Bo trzeba było poplakac koło lustra poprzegladac fit profile, po których kolejny raz trzeba było poplakac i tak w kółko. Straszne to wszystko… Wracam do wieczornego czytania książki 🙂 dzięki za wszystko!
    Pięknie wyglądasz 🙂

  • Powiem Ci Monia, że pamiętam Twoje początki, krótkie włosy i to udko, którego nie bałaś się eksponować 😉

    Nasuwa mi się kilka refleksji po przeczytaniu Twojego tekstu. Przede wszystkim sama jestem kosmetologiem, tworzę receptury rynkowe kosmetyków itd a nie wyglądam jak modelka z pierwszej strony Woman’s Health, mam trądzik, mam zmarszczki i opadającą powiekę. Wiele osób powie co z Ciebie za kosmetolog, przecież jesteś swoją reklamą itd. itd. itd… Mówią, że reklama dźwignią handlu, ale mi jakoś nie chce się za tę dźwignię ciągnąć. Wolę jak moją reklamą są efekty osiągane na innych. Jak widzę ich wysiłek, poprawę stanu skóry, przez co poprawę samopoczucia i zmianę nastawienia do świata. Dodatkowo bardzo często w Internecie nie widać przyczyn tylko i wyłącznie skutki. Nie wiesz tak naprawdę jaka osobą, z jakimi problemami stoi po drugiej stronie. I podobnie tak jak Ty przerabiałam etap bycia beauty, mnóstwa zabiegów, wylanych łez nad pryszczami itd. Chyba ten etap musi przepracować każdy we własnym tempie.

    Druga refleksja to taka, że Internet stał się jedną wielką reklamą. Reklamą świetnej sylwetki przez diety z pudełka, reklamą idealnego macierzyństwa z niepłaczącym dzieckiem bawiącym się tylko drewnianymi zabawkami, które nie robi wcale kupy. Reklamą pięknych twarzy, super wyjazdów zagranicznych i ogólnie samych ochów i achów które przychodzą do nas tak łatwo jak poranny powiew świeżego powietrza, kiedy otwieramy okno.
    Tylko co wtedy jak otwierasz okna i odrzuca Cię syf i parówa na zewnątrz i chcesz je jak najszybciej zamknąć ? Daliśmy się po prostu wrobić w idealny światek. Ostatnio śledziłam trochę hasztag życie zaproponowany przez Basię Szmydt i chce mi się trochę śmiać, jak jednak i ten hasztag jest w pewien sposób retuszowany, aby tylko nie odbiegał od reszty.

    Trzecia refleksja dotyczy bezpośrednio Ciebie. Pamiętaj, że zgłaszający się do Ciebie pacjenci najczęściej mają o wiele większe problemy niż Ty i to Ty jesteś dla nich guru. I tego się trzymaj. Nie oglądaj się na innych. Każdy ma swoje priorytety, czasem bardziej, czasem mniej słuszne, ale własne.

    A czwarta refleksja dotyczy otyłości. Zauważyłam, że teraz przez środowiska LGBT bardzo modna jest tolerancja wszystkiego i wszystkich, co dotyczy także osób otyłych. Kompletnie nie umiem się z tym zgodzić. Jak można tolerować i zgadzać się na to, żeby skazywać kogoś na większe ryzyko chorób i szybszą śmierć. Ja rozumiem, że każdy ma prawo decydować o sobie, ale nie wspierajmy osób otyłych tylko dlatego że są otyłe i takie chcą być, bo nie chce im się nic z tym zrobić, bo po co coś robić skoro każdy je takie akceptuje- koło się zamyka. Pokazujmy możliwości, pokazujmy ścieżki, pokazujmy skutki, ale nie akceptujmy dla samego bycia grubym.
    Kiedyś w szkołach bardzo często grubi mieli gorzej, byli odrzutkami, ale praktycznie większość przez to zawzinała się w sobie i zaczynała robić coś ze swoim życiem, co później wyszło im po prostu na dobre.

    Piąta refleksja- Monia jesteś super ! <3

  • Przeczytałam jednym tchem w pracy na przerwie, przeczytam ponownie w domu i wynotuję cytaty, bo to pięknie napisany tekst. Tego właśnie potrzebowałam teraz, bardzo dziękuję ❤

  • Powiem Ci Monia, że pamiętam Twoje początki, krótkie włosy i to udko, którego nie bałaś się eksponować 😉

    Nasuwa mi się kilka refleksji po przeczytaniu Twojego tekstu. Przede wszystkim sama jestem kosmetologiem, tworzę receptury rynkowe kosmetyków itd a nie wyglądam jak modelka z pierwszej strony Woman’s Health, mam trądzik, mam zmarszczki i opadającą powiekę. Wiele osób powie co z Ciebie za kosmetolog, przecież jesteś swoją reklamą itd. itd. itd… Mówią, że reklama dźwignią handlu, ale mi jakoś nie chce się za tę dźwignię ciągnąć. Wolę jak moją reklamą są efekty osiągane na innych. Jak widzę ich wysiłek, poprawę stanu skóry, przez co poprawę samopoczucia i zmianę nastawienia do świata. Dodatkowo bardzo często w Internecie nie widać przyczyn tylko i wyłącznie skutki. Nie wiesz tak naprawdę jaka osobą, z jakimi problemami stoi po drugiej stronie. I podobnie tak jak Ty przerabiałam etap bycia beauty, mnóstwa zabiegów, wylanych łez nad pryszczami itd. Chyba ten etap musi przepracować każdy we własnym tempie.

    Druga refleksja to taka, że Internet stał się jedną wielką reklamą. Reklamą świetnej sylwetki przez diety z pudełka, reklamą idealnego macierzyństwa z niepłaczącym dzieckiem bawiącym się tylko drewnianymi zabawkami, które nie robi wcale kupy. Reklamą pięknych twarzy, super wyjazdów zagranicznych i ogólnie samych ochów i achów które przychodzą do nas tak łatwo jak poranny powiew świeżego powietrza, kiedy otwieramy okno.
    Tylko co wtedy jak otwierasz okna i odrzuca Cię syf i parówa na zewnątrz i chcesz je jak najszybciej zamknąć ? Daliśmy się po prostu wrobić w idealny światek. Ostatnio śledziłam trochę hasztag życie zaproponowany przez Basię Szmydt i chce mi się trochę śmiać, jak jednak i ten hasztag jest w pewien sposób retuszowany, aby tylko nie odbiegał od reszty.

    Trzecia refleksja dotyczy bezpośrednio Ciebie. Pamiętaj, że zgłaszający się do Ciebie pacjenci najczęściej mają o wiele większe problemy niż Ty i to Ty jesteś dla nich guru. I tego się trzymaj. Nie oglądaj się na innych. Każdy ma swoje priorytety, czasem bardziej, czasem mniej słuszne, ale własne.

    A czwarta refleksja dotyczy otyłości. Zauważyłam, że teraz przez środowiska LGBT bardzo modna jest tolerancja wszystkiego i wszystkich, co dotyczy także osób otyłych. Kompletnie nie umiem się z tym zgodzić. Jak można tolerować i zgadzać się na to, żeby skazywać kogoś na większe ryzyko chorób i szybszą śmierć. Ja rozumiem, że każdy ma prawo decydować o sobie, ale nie wspierajmy osób otyłych tylko dlatego że są otyłe i takie chcą być, bo nie chce im się nic z tym zrobić, bo po co coś robić skoro każdy je takie akceptuje- koło się zamyka. Pokazujmy możliwości, pokazujmy ścieżki, pokazujmy skutki, ale nie akceptujmy dla samego bycia grubym.
    Kiedyś w szkołach bardzo często grubi mieli gorzej, byli odrzutkami, ale praktycznie większość przez to zawzinała się w sobie i zaczynała robić coś ze swoim życiem, co później wyszło im po prostu na dobre.

    Piąta refleksja- Monia jesteś super ! <3

  • Monika, uwielbiam takie artykuły w Twoim wykonaniu! W pewnym momencie aż mi oczy łzami zaszły bo ja sama mam problem z zaakceptowaniem swojej sylwetki i pozbyciem się tego że MUSZĘ być fit i chuda a nie że CHCĘ. Po dokładnym przerobieniu korepetycji z odchudzania i wdrażaniu elementów z diety z biedry spało 3 kg (na razie bez ćwiczeń-daję sobie czas). Takie z artykuły zdejmują też taką presje ze mnie i jak myślę z wielu osób które wchodzą w świat dbania o sobie. Nie przestawaj robić tego co robisz! <3 Pomogłaś mi i na pewno wielu osobom :*

  • Monika, uwielbiam takie artykuły w Twoim wykonaniu! W pewnym momencie aż mi oczy łzami zaszły bo ja sama mam problem z zaakceptowaniem swojej sylwetki i pozbyciem się tego że MUSZĘ być fit i chuda a nie że CHCĘ. Po dokładnym przerobieniu korepetycji z odchudzania i wdrażaniu elementów z diety z biedry spało 3 kg (na razie bez ćwiczeń-daję sobie czas). Takie z artykuły zdejmują też taką presje ze mnie i jak myślę z wielu osób które wchodzą w świat dbania o sobie. Nie przestawaj robić tego co robisz! <3 Pomogłaś mi i na pewno wielu osobom :*

  • Jesteś moją boginią jeśli chodzi o zdrowe podejście do życia. Bierz się za pisanie książki!!!

  • Przeczytałam Twój artykuł ( jak i wiele innych 🙂 ) i nasuwa się pytanie – jak udało Ci się cofnąć IO i trzymać PCOS w ryzach ?

    Sama choruje na te choroby, ale niestety, jeśli poprawy są to chwilowe.
    Może jakiś post na ten temat ? 🙂

    Jak reagowałaś na aktywność fizyczną?
    Mimo niezmienionej kaloryki (i choć to może być trudne do uwierzenia), a dodaniu ćwiczeń siłowych – przytyłam i nie są to ,niestety, mięśnie 🙁

    Już nie wiem co mam robić, chciałabym znów dobrze czuć się w swoim ciele..

    Pozdrawiam!

    • Gdyby odpowiedź można było zawrzeć w jednym komentarzu, byłabym milionerką 😉 to bardzo złożone działania, ale dobrze, że piszesz, że to interesujący temat, pewnie kiedy ś go podejmę

  • Monika świetny artykuł. Jestem z Tobą od „afery” rozmiarowej 🙂 i niezmiennie Cię podziwiam. Kapitalnie się Ciebie czyta! Bądź dalej sobą!!!

  • Za dystans do siebie, za szczerość, za brak spiny!