Blog

powrót
Wróć
26.07.2017

O (braku) samoakceptacji i największym przeciwniku odchudzania

Dietetyka
--
monika

Jest małym, grubym, łysym facecikiem o wysokim głosie. piskliwym, skrzeczącym, rodem z bazarku. Niestety, czasami również doniosłym i nieznoszącym sprzeciwu.

Właśnie poznaliście Adolfa. To mój wewnętrzny krytyk. Kiedyś nie wiedziałam jak ma na imię i jak wygląda. Dowiedziałam się, bo przeczytałam w mądrych książkach, że jeśli nie potrafimy go uciszyć, musimy spróbować go obśmiać. Ośmieszyć i pozbawić autorytetu.

Liczę się z jego zdaniem coraz mniej, ale kiedyś bardzo często bywał głównym decydentem. Wiele decyzji podejmowałam zgodnie z jego oczekiwaniami, a wielu nie podjęłam z tej samej przyczyny. Gdybym w porę go nie uciszyła, dziś nie byłabym tak zadowolona z życia. Przede wszystkim, nie byłabym tak zadowolona z siebie. Nie byłabym też zadowolona ze swojego wyglądu.

Teraz jestem, choć pozornie nie byłoby w tym nic trudnego, bo dawno nie wyglądałam lepiej, a może nawet nigdy nie wyglądałam lepiej, niż teraz. Jednak byłam też zadowolona wtedy, gdy dopadło mnie paskudne jojo i (jak mogłoby się wydawać) zaprzepaściłam kilkanaście miesięcy ćwiczeń i zdrowej diety. Słuchajcie, ja przytyłam, prowadząc blog o odchudzaniu! Wszystko opisałam w jednym z najważniejszych artykułów na Dr Lifestyle – Tekst, który nie powinien zostać opublikowany.

Nie byłam za to zadowolona przed kilkoma laty, wyglądając tak:

Co widzicie patrząc na te zdjęcia?

Możecie napisać swoją pierwszą myśl w komentarzu, totalnie szczerze. Jestem do tego całkowicie zdystansowana, nie polecą bany ani fochy z przytupem i melodyjką.

Co widziałam patrząc na te zdjęcia bezpośrednio po ich wywołaniu?

Brzuch. Przede wszystkim odstający, wystający, tłusty brzuch. Dopiero później resztę. No wiecie,grube i krótkie nogi. Fałdki przy ramionach. Ulane barki. Cellulit widoczny w pozycji siedzącej, stojącej i każdej innej. Mocno taki sobie całokształt. Lubiłam jedynie swoje łydki. Ale boże broń w butach na obcasie! Żadnych szpilek, bo się robi buła. No chyba że w rajstopach, to może być. Ewentualnie. Ewentualnie, bo gdy tylko widziałam kogoś szczuplejszego/zgrabniejszego/bardziej jakiego,ś obnażałam przed sobą jeszcze więcej niedostatków.

Największy, a już na pewno najgroźniejszy krytyk to ten, którego codziennie spotykamy w lustrze

Jestem przekonana (a nawet wiem to na 100%, bo poruszałyśmy ten temat w grupie dla uczestniczek Korepetycji z odchudzania), że wiesz o jakim zjawisku piszę, bo sam wielokrotnie go doświadczyłeś (a już na pewno doświadczyłaś). Nadmierna koncentracja na wyglądzie, wieczne niezadowolenie z siebie, dążenie do niedoścignionego ideału, wieczne porównywanie się z innymi (najczęściej z tymi, których uważamy się za lepszych od siebie, bo przecież trzeba być ambitnym!) i ciągłe poczucie, że możesz więcej, możesz lepiej, możesz bardziej. A gówno prawda.

Trochę wody w Wiśle i łez na policzkach musiało upłynąć, bym zrozumiała, że jestem wobec siebie zbyt krytyczna. Że nierozsądnym jest stawianie sobie za punkt odniesienia modelek, gwiazd, zawodowych sportowców. Że nie musi być mi przykro, jeśli nie umiem wcisnąć się w rurki w rozmiarze 36 w Zarze (i nawet wtedy, gdy przez nogawkę nie przechodzi nawet stopa). Że moim obowiązkiem nie jest nie tylko noszenie rozmiaru 36, ale nawet dążenie do niego.

Co widzę patrząc na te zdjęcia dziś?

Normalną, szczupłą nastolatkę. Trochę odstaje jej brzuch, ale nie ma tragedii,przestanie pić tyle soków i jeść kanapki na śniadanie, podwieczorek i kolację i będzie rewelacja. Bo dobrze już jest! A już na pewno nie ma powodu do stosowania na przemian diety dukana, kapuścianej i innych dziwnych wynalazków, w trakcie których dzienne zapotrzebowanie na energię pokrywała jedynie w ujęciu tygodniowym.

Samoakceptacja nie ma nic wspólnego z tym, jak wyglądasz

Dziś naprawdę lubię swoje ciało. Nie przeszkadza mi w tym (nadal obecna) fałdka na brzuchu, a snu z powiek nie spędza chęć szybszego progresu, ani 69 kilogramów żywej wagi (niezmienne od kilkunastu miesięcy). Podoba mi się kierunek, w jakim zmienia się moje ciało dzięki treningom, doceniam efekty zdrowej diety, cieszę się, gdy nadal mogę mówić, że dieta bez mleka świetnie działa na cerę (o czym przeczytasz w artykule o leczeniu trądziku bez wydawania nawet złotówki) i ogranicza wzdęcia.

https://www.instagram.com/p/BWfk6W1HnAN

Niezależnie od tego, jak zmieni się moje ciało, nadal będę je akceptować. Samoakceptacja nie ma nic wspólnego z tym, jak wyglądamy. Na nic zdają się komplementy i zapewnienia innych, satysfkacji nie da zarys mięśni na brzuchu, jeśli nie będziemy szczerze akceptować siebie takimi, jakie jesteśmy. Jeśli nie akceptowałabym siebie, nie cieszyłabym się z coraz bardziej jędrnego ciała i poprawiającej się sylwetki, bo przecież zawsze mogłabym mieć lepszą, prawda?

Bez samoakceptacji nawet obiektywnie szczupła i wysportowana sylwetka nie będzie cieszyć, bo ktoś zawsze będzie miał bardziej sterczący tyłek, przy jednocześnie bardziej spłaszczonym i umięśnionym brzuchu. Zawsze znajdziemy w sobie coś, czego można by się uczepić, co mogłoby przesłonić całą resztę pozytywnych zmian.

Dążymy do nieistniejących ideałów, porównujemy się z ludźmi prowadzącymi zupełnie inne życia, mającymi inne możliwości, inny bagaż doświadczeń i nie rzadko lepszy stan zdrowia. Nie akceptujemy siebie i zamiast pracować ZE sobą DLA siebie, działamy przeciw sobie. Jesteśmy w stanie nieustannej „walki o lepszą siebie”, nie jesteśmy w stanie cieszyć się osiągnięciami i realizacją założeń, bo przecież „zawsze musimy starać się być lepszymi niż wczoraj”, a trening „musi być zrobiony” bez względu na okoliczności. Tymczasem…

Im mniej rzeczy w życiu robię na siłę, tym więcej siły mam na robienie rzeczy

Jeśli sobie odpuścisz, będziesz dla siebie bardziej łagodny i mniej krytyczny, zrobisz w swojej głowie miejsce na stworzenie przekonania, że to, co robisz, robisz DLA siebie a nie PRZECIW sobie. Nie musisz już walczyć, nie musisz niczego sobie udowadniać – jeśli akceptujesz siebie, możesz robić nie tylko te same rzeczy, ale nawet więcej ze znacznie większą satysfkacją.

Samoakceptacja nie jest przyzwoleniem na nicnierobienie. Samoakceptacja jest pierwszym krokiem do robieniabardzo.

Pierwszym krokiem ku zwiększeniu akceptacji wyglądu jest rozliczanie się ze sobą przez pryzmat wykonanych działań, a nie ich efektów. Odłóż na chwilę te wszystkie mozolnie projektowane tabelki i notatki na temat Twojej wagi, obwodów, centymetrów, milimetrów i procentów. Zastanów się co MOŻESZ i CHCESZ robić, a nie jaki efekt ma Ci to dać.

Wiem, że to całkowite przeciwieństwo większości poradników na temat efektywności, produktywności skutecznego realizowania celów. Wiem też, że gdzie w grę wchodzi fizjologia, hormony i stan zdrowia, tam nie ma miejsca na utarte schematy, plan „kopiuj wklej” i obietnicę konkretnego efektu po wykonaniu danej liczby treningów i zjedzeniu określonej liczby posiłków w odpowiedniej formie.

Rozliczaj się nie z tego, jak wyglądasz, nie załamuj się nad tym, co doprowadziło Cię do tego stanu, a zaoszczędzoną energię zainwestuj w działanie. Skup się na tym, co masz do zrobienia, zacznij realizować plan i daj się zaskoczyć efektom.

Autor wpisu

Monika Ciesielska

Dietetyczka, psychodietetyczka, promotorka "Pozytywnego odchudzania", autorka bestsellerów: książki "Bez liczenia i ważenia" oraz Diet z marketów.