Rok. To mało czy dużo czasu? Kiedy pomyślę, że rok temu Ł. zapytał czy zostanę jego żoną, mam wrażenie, że to było chwilę temu. Kiedy pomyślę, że rok temu zakończyła się moja gehenna z problemami na uczelni i obroną pracy dyplomowej, mam wrażenie, że minęły wieki. Kiedy pomyślę, że rok temu opublikowałam najbardziej osobisty i najtrudniejszy dla mnie wpis, w którym opowiedziałam o tym jak przytyłam, prowadząc blog o odchudzaniu, mam wrażenie, że ten rok nie miał żadnego znaczenia.
Ot, kolejny kawałek mojego, mam nadzieję, długiego życia. Okres, w którym dokonała się moja największa metamorfoza i bynajmniej nie mam tu na myśli fotek przed i po, które znajdziesz w drugiej części tekstu.
Jeśli nie wiesz, o jakim wpisie mówię we wstępie, koniecznie go przeczytaj, a dopiero po tym kontynuuj lekturę tego tekstu.
To tutaj dokonała się największa metamorfoza. Nie wiem czy kiedykolwiek napiszę, co było jej przyczyną i czym przejawia się na co dzień. Na potrzeby tekstu odniosę się tylko do zmian dotyczących samoakceptacji i oczekiwanych efektów ćwiczeń i zdrowej diety.
Nigdy nie miałam ogromnych kompleksów, choć mogłabym znaleźć ku nim sporo powodów – zdaję sobie sprawę z moich wad i niedoskonałości. Szczególnie w wieku nastoletnim, gdy moje problemy hormonalne nie były zdiagnozowane, borykałam się z różnymi, bardzo rzucającymi się w oczy mankamentami urody. Może nie wypłakiwałam sobie przez nie oczu, bo nigdy nie narzekałam na brak akceptacji przez rodziców? A może dlatego, że wygląd był dla mnie pobocznym parametrem atrakcyjności drugiego człowieka, więc sama nie oceniałam siebie wyłącznie przez jego pryzmat? Nie wiem, wielkich kompleksów nie było, małych też niewiele – po prostu szkoda było zawracać tym sobie głowę. Pierwsze pretensje do siebie pojawiły się kilka miesięcy po założeniu bloga. Bo pisząc o odchudzaniu, sama nie miałam takich efektów, które zadowalałyby mnie w 100%. Bo trenowałam, starałam się, jadłam nie do końca to na co miałam ochotę, a brzuch nadal nie był wystarczająco płaski. Jednak nie to było moim największym demotywatorem, a myśl, że „nie jestem wystarczająco dobra„.
Bo nie umawiałam sobie wmówić, że wegańskie, bezcukrowe słodycze są tak samo dobre, jak milka crispy yoghurt. Bo nie umiałam pogodzić się z faktem, że nie mam figury jak popularne internetowe trenerki. Nie mogłam zaakceptować powolnych efektów moich starań, średnio interesował mnie fakt, że moje choroby utrudniają drogę do wymarzonej sylwetki. Frustracja i zniechęcenie narastały, motywacja leciała na łeb na szyję, a ja traciłam wiarę w sens tego, co robię.
Na szczęście go znalazłam. Zbawienne okazało się uświadomienie sobie, że ta „wymarzona” sylwetka w gruncie rzeczy nie zmieni niczego w moim życiu. Nie rozwiąże problemów, nie poprawi nastroju w pochmurny dzień, nie zbawi świata. Niepotrzebnie wykreowałam w głowie pożądany obraz siebie, bazując na sylwetkach innych kobiet, aktualnych trendach i moich osobistych preferencjach, i wierzyłam, że warto do niego dążyć. Łudziłam się, że wraz z płaskim brzuchem przyjdą sława, pieniądze i wielka kariera.* O ja naiwna ;).
*uściślę – nie popadłam w żadne skrajności, nie próbowałam chudnąć za wszelką cenę, myśli o sylwetce nie spędzały mi snu z powiek, nie byłam smutna z powodu tego jak wyglądam i cały czas wierzyłam w to, co pisałam na blogu, ale co bywały momenty, w których wątpiłam w samą siebie. Nie jestem cyborgiem i tak, jak zdarza mi się rozpłakać z byle powodu, tak czasami daję się ponieść emocjom, bez względu na moje poglądy i racjonalne argumenty. Tak po prostu po babsku zaczęłam się siebie czepiać.
Zaczęłam zauważać istnienie problemu i postanowiłam go przepracować. Przestałam skupiać się na tym, co zrobić, by przyspieszyć efekty odchudzania, a zaczęłam koncentrować się na tym, by osiągnąć wewnętrzny spokój i odzyskać poczucie akceptacji. Zamiast kolejnych książek o żywieniu, sięgałam po pozycje związane z rozwojem osobistym, psychologią czy pośrednio związaną z tematem beletrystykę. Oglądałam filmy konferencji TED na YT, śledziłam biografie inspirujących osób. Dostałam ogromne wsparcie od narzeczonego. Przegadałam z nim setki godzin, wypłakałam przy tym sadzawkę łez (głównie nad własną głupotą), a pewnie kilka razy w gratisie zasmarkałam jego rękawy.
Stopniowo zaczęłam zmieniać postrzegania siebie, świata, system wartości przeszedł renowację. W ciągu kilku miesięcy zmieniło się we mnie wiele rzeczy, a najbardziej postrzeganie tego, co jest dla mnie ważne w życiu. Zmieniło się do tego stopnia, że miałam do siebie żal o to co kiedyś było dla mnie ważne i jak wielu banalnych, cennych rzeczy nie dostrzegałam. Teraz żalu już nie ma – zaakceptowałam tamten etap, a teraz po prostu cieszę się krokiem do przodu. A postrzeganie sylwetki? Nawet nie wiem jak to opisać. Coś, co było dla mnie bardzo ważne, nagle zeszło na dalszy plan, zostało wyprzedzone przez nowe priorytety.
Z czasem zaczęłam zauważać, że wychodzę na trening głównie po to, by być spokojniejszą. Że jem rozsądnie, bo zależy mi na zdrowiu. Że uregulowałam sen, bo chcę wspomóc nadszarpniętą gospodarkę hormonalną i wrócić do naturalnego rytmu dobowego.
Trzy miesiące po publikacji wspomnianego tekstu, opublikowałam aktualizację, chwaląc się 5 zrzuconymi kilogramami i podpowiedziami co robić, by osiągnąć ten sam efekt. Po kolejnych miesiącach przychodzę tutaj, by pokazać efekty treningów i diety, a wcale nie mam ochoty pokazywać zdjęć sylwetki, tabelek porównawczych i podawać recepty na osiągnięcie podobnych rezultatów. Nie dlatego, że nadal nie jestem zadowolona ze swojej sylwetki. Po prostu nie chcę być częścią tej spirali, w którą sama się wkręciłam. Ale słowo się rzekło, więc czas na konkrety.
Jakie są moje cele sylwetkowe na przyszłość? Żadne. Moim celem jest po prostu trenować z takim samym zaangażowaniem i udoskonalić żywienie – wciąż widzę tu duże pole do popisu. Będę to robić niezależnie od tego, jakie będą efekty wizualne tych działań. Od września jestem pod opieką nowego endokrynologa, czeka mnie zmiana leczenia z czym wiążę duże nadzieje. Może gdy gospodarka hormonalna wróci do normy, ciało będzie chętniej reagować na treningi i zdrową dietę?
A jeśli nie, to trudno. Gdybym nie dbała o siebie, na pewno wyglądałabym dużo gorzej, a stan zdrowia nie byłby równie dobry, co teraz.
Pomyślmy.
Czy jeśli piątkowa uczennica złapie jedynkę, staje się głupia?
Czy ukochany, który zapomniał o życzeniach z okazji miesięcznicy pierwszego pocałunku w lewy policzek zasłużył tym sobie na zerwanie?
Czy doskonały pracownik, regularnie awansujący, ambitny, sumienny nie wygra przetargu, staje się najsłabszym ogniwem?
Nie. Inteligentna dziewczyna nadal może osiągać sukcesy w nauce, a jedynkę poprawić (i zapracuje na świadectwo z paskiem). Chłopak ustawi sobie przypomnienie w telefonie i za miesiąc pojawi się w drzwiach z kwiatkiem w ręku (i ona nadal będzie myślała, że ideały jednak istnieją). Pracownik znajdzie bardziej wartościowego kontrahenta, niż ten, którego stracił (i zasłuży na roczną premię).
Zaakceptowanie faktu, że żywienie nieidealne nadal może zaliczać się do żywienia zdrowego, jest niezbędne, by uniknąć zero – jedynkowego podejścia do diety. Dopóki się z tym nie pogodzisz, będziesz co chwilę zaprzestawać próbom uzdrowienia jadłospisu (bo skoro zjadłeś batonika, to dietę diabli wzięli, będziesz forecast fat, a skoro i tak wszystko stracone, to zjesz jeszcze chipsy i popijesz je colą). I po paru tygodniach zaczynać od nowa. Po raz kolejny.
Nie mam ambicji odżywiać się w sposób idealny. Nie mam ambicji promować perfekcyjnego modelu żywieniowego. Odstępstwa od dobrej praktyki żywieniowej po prostu mają prawo się zdarzać i coraz dalsza jestem od nazywania ich występkami, grzeszkami czy chwilami słabości. Ryzyko błędu, odstępstwa od normy jest wpisane w każdą dziedzinę życia.
Zamiast zdrowego stylu życia, wolę po prostu zdrowszy. Wybieram mniejsze zło na co dzień, ale nie odmówię ciasta drożdżowego Babci, która upiekła je specjalnie dla mnie. Nie chcę rezygnować z lampki wina na romantycznej kolacji. Nie chcę do końca życia nie tknąć popcornu w kinie, bo olaboga ile tu soli.
W moim przekonaniu zdrowy styl życia to sztuka dokonywania zdrowszych wyborów żywieniowych połączona z regularną aktywnością fizyczną. I to w zupełności mi wystarcza. Nie chcę być więźniem makro, tabelek i etykiet na produktach. Chcę poczucia decyzyjności i odpowiedzialności za swój jadłospis. Chcę jeść mniej produktów, które są dla mnie złe, ale nie chcę czuć wyrzutów sumienia, gdy otworzę paczkę chipsów raz na kwartał. Chcę mieć ZDROWE PODEJŚCIE DO ZDROWEGO STYLU ŻYCIA. I takie wartości chcę promować na blogu.
Jeśli to Ci nie odpowiada, poszukaj innego autorytetu. Nie piszę tego złośliwie! Po prostu nie chcę, byś miał wobec mnie oczekiwania, których nie mogę spełnić. Jeśli nasze definicje zdrowego stylu życia skrajnie się różnią, to nie katuj się widokiem prażonego słonecznika na moich sałatkach ;). W Internecie jest mnóstwo osób promujących turbo zdrowy styl życia bez wymówek, bycie eko czy fit na 100%. Ja nie jestem i nie będę jedną z nich – nie dlatego, że uważam takie podejście za coś złego. Uważam je po prostu za inne od mojego, a każdy z nas musi znaleźć taki model żywieniowy, który będzie zgodny z jego przekonaniami.
Ja nie jestem perfekcyjna. Czasami olewam trening, na dobitkę zjadam paczkę czekolady, kłócę się z facetem, jestem niemiła dla Pani w sklepie, mam bałagan w mieszkaniu, potrafię się rozpłakać na reklamie żelu pod prysznic, obrazić się za bzdurę, strzelić focha z melodyjką, włożyć skarpetki nie do pary a zamiast lampki wina, wypijam butelkę. Nie jestem cyborgiem, nie zawsze umiem panować nad emocjami, a czasami najbardziej skrupulatnie wypełniony kalendarz i listę zadań mogę wyrzucić do kosza, bo z odcinka serialu zrobił się sezon. Ale jakoś tak nie bardzo się tym wszystkim przejmuję. Łapię chwilę, biorę z życia to, co najlepsze i staram się nie martwić pierdołami. Z różnym skutkiem – czasami skaczę, śpiewam i tańczę po mieszkaniu, a innym razem nie wychodzę spod koca przez cały wieczór.
Dzisiejszy tekst był dla mnie prawie tak samo trudny, jak ten sprzed roku. Domyślam się, że może być nieco chaotyczny, może Ci brakować pewnych informacji, coś może wydawać się niejasne. Może doprecyzować coś odnośnie żywienia, treningów lub innych kwestii? Jeśli tak, dopytaj w komentarzu, nie pozostawię żadnego pytania bez odpowiedzi.
PCOS to jedno z najczęstszych zaburzeń hormonalnych u kobiet, które może współwystępować z insulinoopornością, problemami z płodnością, trądzikiem czy trudnościami z utrzymaniem prawidłowej masy ciała. Wpływ diety na przebieg PCOS…
W dzisiejszych czasach cukier stał się jednym z największych wrogów naszej diety. W mediach społecznościowych czy w rozmowach ze znajomymi często słyszymy: cukier uzależnia jak kokaina, cukier zabija. Wytykamy go…
“Nie stresuj się tak” – ale by było pięknie, jakby ten tekst kiedykolwiek zadziałał na kogoś, kto jest w swoim szczytowym momencie stresu. Proces odzyskiwania wewnętrznej równowagi jest bardzo złożony…
Zaburzenia z napadami objadania się (BED) to jedno z najczęściej występujących zaburzeń odżywiania, które charakteryzuje się utratą kontroli nad jedzeniem i towarzyszącym temu poczuciem winy. Choć sporadyczne przejedzenie zdarza się…