Jestem dietetyczką, która nie wytrzymała choćby kilku tygodni na żadnej diecie.
Nawet na mojej własnej! ułożonej pod mój plan dnia i upodobania kubków smaków. No nie i już! Byłam uparta jak osioł.
Albo jak ja przez całe życie we wszystkich innych sferach. Nie lubię się podporządkowywać. Cenię sobie elastyczność, swobodę, spontaniczność, możliwość podejmowania samodzielnych decyzji. Cóż, jak widać samodzielnie ułożona dieta nie jest wystarczająco samodzielną decyzją ;).
Czy to dlatego, że diety są z natury złe, a ja wciskam Wam kit tworząc diety z marketów? A w życiu! To dobre, gotowe do wdrożenia rozwiązania, które zdejmują z użytkownika konieczność zastanawiania się nad mnóstwem rzeczy, liczenia kalorii, planowania posiłków czy list zakupów.
Ale są ludzie, dla których te korzyści nie są warte konieczności podporządkowania się rozpisce. A pewnie dlatego, że jestem jedną z tych osób, to do diet dołączam kurs wideo, w którym uczę dobierania zamienników, indywidualizacji diety i tak dalej. Nie będę bardziej rozkręcać pasma reklamowego diet, bo dziś czas antenowy należy się mojemu najnowszemu poradnikowi o jedzeniu BEZ LICZENIA I WAŻENIA.
Nie jestem na diecie, nie liczę kalorii. Ostatni raz korzystałam z fitatu mniej więcej rok temu, gdy postanowiłam rozprawić się z 5 kilogramami, które dostałam w pakiecie z depresją. Żadne tam „tuczące antydepresanty” – nie było siły się ruszać, poziom aktywności znacznie spadł, a apetyt był szalony (dopóki nie dobraliśmy odpowiednich leków). Opisywałam to szerzej w tekście: „Dietetyk też człowiek„.
Sylwetka się poprawiła, chciałam utrzymać efekty, ale nie chciałam uzależniać utrzymania sylwetki od liczenia kalorii. Ważenie produktów i spowiadanie się aplikacji mogłabym zaakceptować, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to nie jest optymalne rozwiązanie. Po pierwsze przez fakty – długotrwałe kontrolowanie jedzenia (dietą, aplikacją) zwiększa ryzyko zaburzeń odżywiania.
Po drugie przez żyćko. Nie mam stałych godzin pracy. Mam bardzo różne natężenie obowiązków zawodowych. Nie trenuję zgodnie z określonym planem treningowym, czasami robię długie, intensywne treningi, innym razem stawiam na spokojną jogę. W zeszłym roku 3 miesiące spędziłam poza domem (podróże, wyjazdy służbowe, odwiedziny u rodziców itp.). Często jem na mieście. Uwielbiam jeść na mieście! Nie gotuję sama, gotuje też mój mąż.
Gdy wzięłam pod uwagę te okoliczności, zrozumiałam, że liczenie kalorii w moim przypadku jest pozornie dokładne.
Każdego dnia mam bardzo zróżnicowany wydatek energetyczny, a przez częste stołowanie się poza domem, trudno o dokładne szacowanie zjadanych kalorii.
Ustalona kaloryczność diety byłaby nieadekwatna do każdego z tak różnych dni, a kalorie notowane w aplikacji nie byłyby dokładne. Miałam coraz mniejszą ochotę na praktykowanie liczenia kalorii dożywotnio i postanowiłam spróbować jeść normalnie.
Z poszanowaniem zasad komponowania sycących posiłków, zwracając uwagę na jakościowy i ilościowy aspekt mojej diety-bez-diety. Byłam pozytywnie nastawiona, bo ten system dobrze mi się sprawdzał w czasach przed tą francą. Postanowiłam spróbować.
U góry widzicie przykładowe grafiki z nowego ebooka. To najlepsza odpowiedź na pytanie „co jem w ciągu dnia”. Nie ma żadnych zakazów, listy produktów dozwolonych i zakazanych. W mojej diecie jest miejsce na wszystko, ale w określonych proporcjach.
Na co dzień jem to, co mi służy. Zdrowo, odżywczo, lekko. Ale uważam, że życie jest za krótkie na rozczarowane kubki smakowe! Naprawdę lubię zdrową kuchnię, fit jedzenie mi smakuje, umiem gotować smaczne i zdrowe potrawy. Jednak to nie sprawiło, że z kręgu moich kulinarnych zainteresowań zniknęła tradycyjna kuchnia polska, włoskie pyszności, cudne domowe ciasta czy ulubione czipsiki.
To wszystko rozkłada się mniej więcej w proporcji 80/20%.
Kiedy to piszę, w mojej głowie odzywa się ten wredny głos „jako dietetyczka powinnaś starać się bardziej! dlaczego potrzebujesz tych 20%!!!!”. Na szczęście dość szybko brakuje mu argumentów, gdy odpowiedź brzmi: potrzebuję tych 20%, żeby chciało mi się dbać o pozostałe 80%.
Już się nie oszukuję i nie wymagam od siebie niemożliwego. Nie wmawiam sobie, że wystarczy „starać się bardziej, zacisnąć zęby, wymagać od siebie więcej”. Ja w to zwyczajnie nie wierzę, bo nie widzę wystarczająco wielu korzyści, żeby to było warte aż tylu wyrzeczeń.
W poradniku punktuję najważniejsze, najbardziej opłacalne nawyki żywieniowe, które w świetle nauki mają szanse przynieść największe efekty zdrowiu i sylwetce. Celowo pomijam niuanse i szczegóły przydatne osobom na baaaaardzo wysokim stopniu zaawansowania. Moim celem było wyselekcjonować najbardziej istotne, najbardziej opłacalne podstawy zdrow(sz)ego odżywiania. I uargumentować je tak, żebyście wreszcie postanowiły je wdrożyć! Bez poczucia przytłoczenia mnogością tych wszystkich zaleceń.
Wśród nich nie znajdziecie porady odmawiaj sobie wszystkiego co lubisz i spędź życie na wiecznym dupościsku. Wystarczy mieć mocne, zdrowe podstawy i w nich WYTRWAĆ zamiast próbować mieć super dietę, od której i tak prędzej czy później będziesz chciała uciekać.
Korzystając z metody bez liczenia i ważenia zredukowałam 3 ostatnie kilogramy i od pół roku utrzymuję najlepszą sylwetkę w całym moim dorosłym życiu.
Powiem więcej: nigdy nie układało mi się lepiej z jedzeniem, niż teraz :).
Dowód anegdotyczny to marny dowód, ale literatura naukowa również mówi dużo dobrego o długotrwałych skutkach elastycznego podejścia do odchudzania.
Co istotne – moja metoda nie jest tym samym, co „jedzenie intuicyjne”. Jedzenie intuicyjne odrzucające większość form samokontroli jest dobrym narzędziem do utrzymania masy ciała, ale ma niską skuteczność w odchudzaniu.
Zobacz także: Jedzenie intuicyjne – kiedy liczenie kalorii przestaje mieć sens?
Moja metoda na dietę bez diety jest czymś pomiędzy. Zachodzi w niej dokładna kontrola zmian sylwetki i monitorowanie sposobu odżywiania. To metoda bez liczenia kalorii i ważenia produktów, ale nie odrzuca innych (łagodniejszych) form kontroli – żeby nie popłynąć.
… ani tym bardziej ILE mam jeść. Tylko dlatego, że jest takie pyszne, wspaniałe, łatwo dostępne, skuteczne w dostarczaniu przyjemności.
Mam pełną decyzyjność w jedzeniu.
Ja wybieram, które zachcianki ignoruję, a które chcę zaspokoić. W mojej głowie nie musi już rozbrzmiewać Agnieszka Chylińska pytająca retorycznie Kiedy powiem sobie dość? Bo o tym decyduje Jej Wysoka Mość Sytość.
Zasada 80/20% ma szansę działać tylko wtedy, gdy nie dochodzi do częstego przejadania się.
A do zaprzestania przejadania się dochodzi wtedy, gdy przestajemy ignorować głód. Ośrodki głodu i sytości ze sobą współpracują. Wiedziałam o tym w teorii od wielu lat! Ale dopiero praktykując metodę uwierzyłam, jak bardzo ułatwia zdrow(sz)e odżywianie i dbanie o sylwetkę.
Jem, kiedy jestem głodna.
Przestaję jeść, kiedy jestem najedzona.
I cholera, to działa. To naprawdę działa :).
Jasne, że zanim zadziała, to musimy wykonać kupę pracy – odkurzyć ośrodki głodu i sytości, dopuścić je do głosu. To nie przychodzi z dnia na dzień – szczególnie, jeśli ktoś długo kręcił się w pętli restrykcyjnych diet. My, kobiety, mamy z tym totalnie przekichane! Umiejętność tłumienia głodu, „wytrzymywania” nieprzyjemności z nim związanych jest w wielu kręgach nobilitowana. Świadczy o stalowej woli, wytrwałości, zawziętości. PIONA!
Szkoda tylko, że im bardziej wytrenujemy się w ignorowaniu głodu, tym trudniej nam szanować sytość. Nie dziwię się, jeśli czytasz ten tekst i myślisz sobie „u normalnych osób może i to tak działa, ale ja jestem już zbyt zepsuta! czuję sytość i wypełnienie żołądka dopiero kiedy się przeżrę”!.
Dobra wiadomość jest taka, że są strategie i narzędzia, które mogą Cię wesprzeć w nauce jedzenia… od nowa. Idealnie określiła to jedna z czytelniczek poradnika „uczy jak myśleć o jedzeniu„. Zabiera jedzeniu trochę powagi. To przestaje być AŻ TAK WAŻNA SPRAWA, wypełniająca większość wolnych zasobów w ciągu dnia. Co zjem, kiedy zjem, ile do kolejnego posiłku, co by tu jeszcze zjeść, czym się dopchać, jestem smutna, no to zjem, to silniejsze ode mnie, więc zjem, o cholera, zjadłam, mam takie wyrzuty sumienia, co tu robić, czego nie robić, jak nadrobić?
Oszaleć można.
Albo można nauczyć się jeść inaczej.
Komu polecam ten poradnik? Wszystkim kobietom, które chcą zacząć jeść normalnie. Wypracować i utrzymać wymarzoną sylwetkę. Tym, które mają już dość liczenia kalorii i chcą bezpiecznie wyjść z diety bez efektu jojo. Albo wręcz przeciwnie – tym z Was, które diet/liczenia kalorii nigdy nie lubiły i po kilkunastu dniach rzucały to wszystko w kąt.
Poradnik przeszedł redakcję merytoryczną doświadczonej psycholożki, psychodietetyczki – Dr Anny Januszewicz. To nie jest „opis moich doświadczeń”, bo sam fakt, że coś sprawdza się u mnie to jeszcze dużo za mało, żeby polecać to innym. Wskazówki i informacje zawarte w ebooku są argumentowane aktualnymi wynikami badań naukowych (ebook zawiera przypisy i bibliografię).
Niezmiennie trzymam za Was kciuki dziewczyny <3. Dieta, aplikacja do liczenia kalorii, catering czy „Bez liczenia i ważenia” to zróżnicowane narzędzia, które mają pomóc Wam w realizacji celów. Jeśli większość z nich nie przyniosła spodziewanych rezultatów albo na dłuższą metę okazuje się męcząca, warto spróbować czegoś nowego.
“Nie stresuj się tak” – ale by było pięknie, jakby ten tekst kiedykolwiek zadziałał na kogoś, kto jest w swoim szczytowym momencie stresu. Proces odzyskiwania wewnętrznej równowagi jest bardzo złożony…
Zaburzenia z napadami objadania się (BED) to jedno z najczęściej występujących zaburzeń odżywiania, które charakteryzuje się utratą kontroli nad jedzeniem i towarzyszącym temu poczuciem winy. Choć sporadyczne przejedzenie zdarza się…
Dieta fleksitariańska może być na początku wyzwaniem. Jeśli do tej pory białkową bazą większości Twoich posiłków było mięso to wprowadzenie roślinnych źródeł białka może wydawać się wymagające. Na szczęście możesz…
Jeśli zastanawiasz się, jak ułożyć pełnowartościową, smaczną i zbilansowaną dietę bez konieczności odwiedzania wielu sklepów, to jest dla Ciebie rozwiązanie. Korzystając z produktów dostępnych w Dino (i każdym zwykłym sklepie)…